W końcu nadszedł upragniony przeze mnie dzień, na który czekałam... Wręcz od chwili przyjazdu do Niemiec - odebranie wyników egzaminów, oficjalne zakończenie edukacji w Dortmundzie. Wolność! Upragniona wolność. Ulga, jaką czułam była wręcz nie do opisania. raz na zawsze mogłam się odciąć od tych, których szczerze nienawidziłam.
Kiedy na jaw wyszło, że jestem z Janu, to stałam się niemal wrogiem publicznym numer jeden w szkole. Ale tylko ze strony dziewcząt. Chłopacy wręcz zaczęli mnie czcić i wielbić, starali się nawiązać kontakt, byleby tylko mieć 'bliżej' do niego. Ale ja się nie dawałam, znałam ich intencje. Wiedziałam, jacy są.
Z samym Belgiem... Układało się nam świetnie. Dużo czasu spędzał w Dortmundzie, głównie ze względu na to, że uraz uniemożliwił mu grę. Z jednej strony mnie to cieszyło... Wiem, byłam egoistką. Ale chyba lepiej mieć go tuż obok, niźli oddalonego o tysiące kilometrów? Minusem kontuzji było to, że nie mógł grać, nie mógł robić tego, co kochał, co dawało mu przyjemność... a wcześniej też zapomnienie.
Aczkolwiek wróćmy do teraźniejszości. Po odebraniu wszelkich papierów, które świadczyły o tym, że jestem absolwentką, z radością udałam się w stronę Belga, który czekał tuż za aulą, wiadomo, że nie chciał się narzucać swoją obecnością.
- Hmm... To pora uczcić ten dzień, nieprawdaż? - wymruczał mi na ucho, zaciskając mocniej dłonie na mojej talii. Zachichotałam, wtulając głowę w jego ramię.
- Śmieszne, Adni. Wystarczy to, że mama już wyprawia jakąś tam kolacyjkę. Poza tym muszę dokończyć pakowanie.
Oh, chyba nie wspomniałam. Przeprowadzam się do Manchesteru. Do niego. Aby nic nas nie dzieliło. Mam w planach podjąć tam studia na jednej z uczelni na kierunku stosunków międzynarodowych. Na której, to jeszcze nie wiem, zależy gdzie i czy mnie przyjmą. Ale to się nie liczy, dla mnie najważniejszym jest to, że będę z nim.
- Chodźmy - wyszeptałam. - Mama pewnie będzie się niecierpliwiła.
~*~*~
- Mam dla Ciebie niespodziankę - zaczął niewinnie o poranku, wodząc opuszkami palców po odkrytym ramieniu. Zdążyłam się obudzić po kolejnej ciężkiej nocy-rozpakowywanie jest okropnie ciężkie. Szczególnie, kiedy pomaga Ci ktoś taki jak Adnan Januzaj.
Ostrożnie podniosłam jedną, a potem drugą powiekę i spojrzałam na niego. Wpierał się na łokciu, uśmiechając się szelmowsko.
- Słucham - mruknęłam, ziewając. Przysłoniłam usta wolną ręką, po czym przetarłam oczy. Grymas radości zakwitł na jego twarzy jeszcze bardziej, co powodowało, że moje serce miękło.
- Ty i ja. Dziś wieczór. Lecimy do Anderlechtu. Do moich rodziców.
Zamarłam, słysząc tę propozycję. Gdzie propozycję! Postawił mnie przed faktem dokonanym... Nie, na pewno żartuje.
- Oszalałeś.
- Skądże znowu - zaśmiał się pogodnie. - Po prostu stwierdziłem, że chcę, aby moi rodzice poznali Cię jako moją dziewczynę, a nie przyjaciółkę za gówniarza.
Po blisko półtoragodzinnym locie znaleźliśmy się w kraju, w którym się urodziłam i wychowywałam.W kraju, w którym się poznaliśmy. W kraju, w którym - zupełnie nieświadomie - wszystko się zaczęło...
Czułam, jak moje ciało przyjemnie drży. Wróciłam...do domu. Tak jakby. Przecież nie wiem, czy mój ojciec tu żyje, mieszka... Czy w ogóle pamięta jeszcze o mojej osobie. To mnie zaniepokoiło.
- Cher, co się stało? - zapytał, chwytając mój podbródek. Milczałam od chwili, w której postawiłam pierwszy krok na płycie lotniska. - Przecież wiesz, jacy byli moi rodzice. Nadal się nie zmienili...
- Nie chodzi o to... Dziwnie się czuję - skłamałam. Nie chciałam mu się przyznać do tego. Nie umiałam.
Przytulił mnie, całując w czoło. Odrobinę się rozluźniłam.
- Chodźmy, bo pewnie rodzice dostają kręćka na tym parkingu.
Chwilę potem już byliśmy na zewnątrz, owionął mnie chłodny, przyjemny wiatr. Oprzytomniałam. Dłoń Adnana nieprzerwanie gładziła mój bok, a policzek dotykał czubka głowy. W wolnej ręce ciągnął walizkę, w której były nasze rzeczy na najbliższy tydzień.
- Adnan! - naszych uszu dobiegł wysoki głos. Ten sam głos, ktory za nic nie zmienił się na przestrzeni lat.
Poczułam zakłopotanie, kiedy wzrok państwa Januzaj zatrzymał się centralnie na mnie.
- Charlotte, nawet nie wiesz, jak się cieszę, że Cię widzę! - pani Ganimete momentalnie pochwyciła mnie w swoje ramiona i ucałowała w oba policzki. - Wydoroślałaś, zmieniłaś się... A jaka śliczna z Ciebie kobieta!
O tak, zmieniłam się. Zdecydowanie. Stara Charlotte-gotka odeszła. mocny, ciemny makijaż zastąpił lekki, dziewczęcy. Ciemne ubrania, niekoniecznie wyglądające na świeże także zniknęły, a zastąpiły je... tak trochę sukienki. Nadal nie wiem, jakim cudem udało się go przekonać do tego, abym zaczęła nosić te luźne szmatki. Ale ten upór... Był niesamowity!
Kiedy kobieta przestała się nade mną pastwić, przytulił mnie ojciec Adnana, pan Abedin. Delikatnie się uśmiechnął, jednakże nic nie mówił, tylko mrugnłą znacząco w stronę syna, co wywołało we mnie jeszcze większe poczucie dezorientacji.
- Chodźcie, dzieciaki, trochę drogi nas czeka.
Wszyscy zajęliśmy miejsce w samochodzie, a mama Januzaja zaczęła pytać się o...dosłownie wszystko. O to, co u mojej mamy, jak powodziło mi się w Niemczech, teraz jak jest w Anglii... Nic się nie zmieniła! Zawsze była taka dociekliwa.
Po blisko godzinie drogi autem, zatrzymaliśmy się przed skromnie wyglądającym domem na obrzeżu Anderlechtu. Tuż przy wjeździe do posesji ktoś nerwowo krążył, wymachując kluczami.
Adnan otworzył przede mną drzwi i pomógł mi opuścić pojazd. Schwycił moje dłonie w swoje i spojrzał wprost w oczy.
- Charlotte, mam dla Ciebie niespodziankę - użył tych słów drugi raz w ciągu tego dnia. Spojrzałam na niego pytająco. - Odwróć się.
Zrobiłam to...niepewnie. Tuż obok ojca Adnana stała wysoka, męska postać. Nerwowo bawił się dłońmi, patrząc się wprost na mnie. Przyjrzałam się uważnie mężczyźnie. Jego oczy... Były takie same jak moje. W dodatku były w nich łzy...
Jego twarz rozświetlił promienny uśmiech. Grymas, który znałam tak dobrze...
- Wisienko - ten głos... Tata! Wybuchłam płaczem, wpadając w ramiona ojca. Po ponad pięciu latach! Po takim czasie!
- Tato... Tęskniłam. Nawet nie wiesz, jak bardzo.
- Ja za Tobą też, córciu. Nawet nie wiesz, jak bardzo - schwycił moją twarz w swoje dłonie i ucałował: pierw w czoło, a potem w policzki. - Moja mała księżniczka już nie jest taką małą księżniczką...
- Dla Ciebie zawsze nią będzie - wtuliłam głowę w jego klatkę piersiową, nie chcąc nawet walczyć ze łzami. Łzami szczęścia.
tadam, chociaż tu jest dobrze, co nie?
nigdy nie wiem, co napisać w poście podsumowującym, kończącym kolejną historię. zwykłe "dziękuję, kocham Was" jest już takie otarte, że o matko...
jesteście wspaniałe, poświęcając swój czas na czytanie tego wszystkiego. niektóre są ze mną niemal od samego początku... :')
ALE JAK TO JUŻ KONIEC?!!! "IS ES DEIN ERNST?!" że tak zacytuje bo innych słów nie umiem użyć teraz. Rozdział cudowny, jak dobrze, że wszystko się ułożyło. No i jeszcze Cher spotkała się z tatą awww 😍😍😍 Będę tęsknić za ów historią 😢
OdpowiedzUsuńWielka szkoda, że to już koniec, ale wszystko co dobre kiedyś się kończy.
OdpowiedzUsuńAndan jest przekochany! Cher, w końcu spotkała się z tatą. <3
Życzę Ci weny na nowe pomysły, czasu na pisanie i do zobaczenia.
Będę płakać 😢😢😢
OdpowiedzUsuńJa sobie nie wyobrażam soboty bez nich :(((
Nie chce końca :'(
Cudowny jak zawsze ❤
Nawet nie wiesz jak się cieszę, że im się ułożyło ❤
DZIĘKUJE ❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤
Buziaki :*****