wtorek, 11 października 2016

nummer dreißig - die Ende

W końcu nadszedł upragniony przeze mnie dzień, na który czekałam... Wręcz od chwili przyjazdu do Niemiec - odebranie wyników egzaminów, oficjalne zakończenie edukacji w Dortmundzie. Wolność! Upragniona wolność. Ulga, jaką czułam była wręcz nie do opisania. raz na zawsze mogłam się odciąć od tych, których szczerze nienawidziłam.
Kiedy na jaw wyszło, że jestem z Janu, to stałam się niemal wrogiem publicznym numer jeden w szkole. Ale tylko ze strony dziewcząt. Chłopacy wręcz zaczęli mnie czcić i wielbić, starali się nawiązać kontakt, byleby tylko mieć 'bliżej' do niego. Ale ja się nie dawałam, znałam ich intencje. Wiedziałam, jacy są.
Z samym Belgiem... Układało się nam świetnie. Dużo czasu spędzał w Dortmundzie, głównie ze względu na to, że uraz uniemożliwił mu grę. Z jednej strony mnie to cieszyło... Wiem, byłam egoistką. Ale chyba lepiej mieć go tuż obok, niźli oddalonego o tysiące kilometrów? Minusem kontuzji było to, że nie mógł grać, nie mógł robić tego, co kochał, co dawało mu przyjemność... a wcześniej też zapomnienie.
Aczkolwiek wróćmy do teraźniejszości. Po odebraniu wszelkich papierów, które świadczyły o tym, że jestem absolwentką, z radością udałam się w stronę Belga, który czekał tuż za aulą, wiadomo, że nie chciał się narzucać swoją obecnością.
- Hmm... To pora uczcić ten dzień, nieprawdaż? - wymruczał mi na ucho, zaciskając mocniej dłonie na mojej talii. Zachichotałam, wtulając głowę w jego ramię.
- Śmieszne, Adni. Wystarczy to, że mama już wyprawia jakąś tam kolacyjkę. Poza tym muszę dokończyć pakowanie.
Oh, chyba nie wspomniałam. Przeprowadzam się do Manchesteru. Do niego. Aby nic nas nie dzieliło. Mam w planach podjąć tam studia na jednej z uczelni na kierunku stosunków międzynarodowych. Na której, to jeszcze nie wiem, zależy gdzie i czy mnie przyjmą. Ale to się nie liczy, dla mnie najważniejszym jest to, że będę z nim.
- Chodźmy - wyszeptałam. - Mama pewnie będzie się niecierpliwiła.


~*~*~


- Mam dla Ciebie niespodziankę - zaczął niewinnie o poranku, wodząc opuszkami palców po odkrytym ramieniu. Zdążyłam się obudzić po kolejnej ciężkiej nocy-rozpakowywanie jest okropnie ciężkie. Szczególnie, kiedy pomaga Ci ktoś taki jak Adnan Januzaj.
Ostrożnie podniosłam jedną, a potem drugą powiekę i spojrzałam na niego. Wpierał się na łokciu, uśmiechając się szelmowsko.
- Słucham - mruknęłam, ziewając. Przysłoniłam usta wolną ręką, po czym przetarłam oczy. Grymas radości zakwitł na jego twarzy jeszcze bardziej, co powodowało, że moje serce miękło.
- Ty i ja. Dziś wieczór. Lecimy do Anderlechtu. Do moich rodziców.
Zamarłam, słysząc tę propozycję. Gdzie propozycję! Postawił mnie przed faktem dokonanym... Nie, na pewno żartuje.
- Oszalałeś.
- Skądże znowu - zaśmiał się pogodnie. - Po prostu stwierdziłem, że chcę, aby moi rodzice poznali Cię jako moją dziewczynę, a nie przyjaciółkę za gówniarza.

Po blisko półtoragodzinnym locie znaleźliśmy się w kraju, w którym się urodziłam i wychowywałam.W kraju, w którym się poznaliśmy. W kraju, w którym - zupełnie nieświadomie - wszystko się zaczęło...
Czułam, jak moje ciało przyjemnie drży. Wróciłam...do domu. Tak jakby. Przecież nie wiem, czy mój ojciec tu żyje, mieszka... Czy w ogóle pamięta jeszcze o mojej osobie. To mnie zaniepokoiło.
- Cher, co się stało? - zapytał, chwytając mój podbródek. Milczałam od chwili, w której postawiłam pierwszy krok na płycie lotniska. - Przecież wiesz, jacy byli moi rodzice. Nadal się nie zmienili...
- Nie chodzi o to... Dziwnie się czuję - skłamałam. Nie chciałam mu się przyznać do tego. Nie umiałam.
Przytulił mnie, całując w czoło. Odrobinę się rozluźniłam.
- Chodźmy, bo pewnie rodzice dostają kręćka na tym parkingu.
Chwilę potem już byliśmy na zewnątrz, owionął mnie chłodny, przyjemny wiatr. Oprzytomniałam. Dłoń Adnana nieprzerwanie gładziła mój bok, a policzek dotykał czubka głowy. W wolnej ręce ciągnął walizkę, w której były nasze rzeczy na najbliższy tydzień.
- Adnan! - naszych uszu dobiegł wysoki głos. Ten sam głos, ktory za nic nie zmienił się na przestrzeni lat.
Poczułam zakłopotanie, kiedy wzrok państwa Januzaj zatrzymał się centralnie na mnie.
- Charlotte, nawet nie wiesz, jak się cieszę, że Cię widzę! - pani Ganimete momentalnie pochwyciła mnie w swoje ramiona i ucałowała w oba policzki. - Wydoroślałaś, zmieniłaś się... A jaka śliczna z Ciebie kobieta!
O tak, zmieniłam się. Zdecydowanie. Stara Charlotte-gotka odeszła. mocny, ciemny makijaż zastąpił lekki, dziewczęcy. Ciemne ubrania, niekoniecznie wyglądające na świeże także zniknęły, a zastąpiły je... tak trochę sukienki. Nadal nie wiem, jakim cudem udało się go przekonać do tego, abym zaczęła nosić te luźne szmatki. Ale ten upór... Był niesamowity!
Kiedy kobieta przestała się nade mną pastwić, przytulił mnie ojciec Adnana, pan Abedin. Delikatnie się uśmiechnął, jednakże nic nie mówił, tylko mrugnłą znacząco w stronę syna, co wywołało we mnie jeszcze większe poczucie dezorientacji.
- Chodźcie, dzieciaki, trochę drogi nas czeka.
Wszyscy zajęliśmy miejsce w samochodzie, a mama Januzaja zaczęła pytać się o...dosłownie wszystko. O to, co u mojej mamy, jak powodziło mi się w Niemczech, teraz jak jest w Anglii... Nic się nie zmieniła! Zawsze była taka dociekliwa.
Po blisko godzinie drogi autem, zatrzymaliśmy się przed skromnie wyglądającym domem na obrzeżu Anderlechtu. Tuż przy wjeździe do posesji ktoś nerwowo krążył, wymachując kluczami.
Adnan otworzył przede mną drzwi i pomógł mi opuścić pojazd. Schwycił moje dłonie w swoje i spojrzał wprost w oczy.
- Charlotte, mam dla Ciebie niespodziankę - użył tych słów drugi raz w ciągu tego dnia. Spojrzałam na niego pytająco. - Odwróć się.
Zrobiłam to...niepewnie. Tuż obok ojca Adnana stała wysoka, męska postać. Nerwowo bawił się dłońmi, patrząc się wprost na mnie. Przyjrzałam się uważnie mężczyźnie. Jego oczy... Były takie same jak moje. W dodatku były w nich łzy...
Jego twarz rozświetlił promienny uśmiech. Grymas, który znałam tak dobrze...
- Wisienko - ten głos... Tata! Wybuchłam płaczem, wpadając w ramiona ojca. Po ponad pięciu latach! Po takim czasie!
- Tato... Tęskniłam. Nawet nie wiesz, jak bardzo.
- Ja za Tobą też, córciu. Nawet nie wiesz, jak bardzo - schwycił moją twarz w swoje dłonie i ucałował: pierw w czoło, a potem w policzki. - Moja mała księżniczka już nie jest taką małą księżniczką...
- Dla Ciebie zawsze nią będzie - wtuliłam głowę w jego klatkę piersiową, nie chcąc nawet walczyć ze łzami. Łzami szczęścia.


tadam, chociaż tu jest dobrze, co nie? 
nigdy nie wiem, co napisać w poście podsumowującym, kończącym kolejną historię. zwykłe "dziękuję, kocham Was" jest już takie otarte, że o matko...
jesteście wspaniałe, poświęcając swój czas na czytanie tego wszystkiego. niektóre są ze mną niemal od samego początku... :')

sobota, 8 października 2016

nummer neunundzwanzig

Ohne dich kann ich nicht sein

Widziałem wszystkie zazdrosne spojrzenia osób z sali, kierowane w naszą stronę. Siedząc przy stole, słyszałem dość głośne szepty, których nie rozumiałem, ale miałem wrażenie, że dotyczą one osoby Charlotte i mojej. Cóż, niech mówią, bo kto im broni?
- Ciekawe, o czym szepczą - mruknąłem do niej, chcąc potwierdzić swoje przypuszczenia. Przymknęła powieki, przyjmując minę skupionej. Pomiędzy jej brwiami powstały dwie pionowe kreski, a wargi zacisnęły się w wąską linię. Ciało zaczęło drżeć...
- Dziwią się, jak ktoś taki jak Ty mógł przyjść tu z kimś takim jak ja - w jej głosie słyszałem...ból. - A ta w granatowej sukience dorzuciła, że jesteś tu ze mną z litości...
Odsunęła krzesło z takim impetem, że aż nieprzyjemnie przejechało nóżką po podłodze, wydając z siebie nieprzyjemne odgłosy podobne do tych, jak przejeżdża się paznokciami po kredowej tablicy.
Z początku byłem zdezorientowany, ale kątem oka zdążyłem zauważyć, że wybiegła z sali wprost, czyli skierowała się bliżej wyjścia. Podniosłem się, aby ruszyć za nią, ale ktoś mnie zatrzymał. To była ta dziewczyna, przez którą wybiegła.
- Hej, książę. Kopciuszek się zwinął, to może zajmiesz się w końcu prawdziwą księżniczką? - pokręciłem głową, wpatrując się w nią wrogo. Nie spodziewałem się, że ludzie mogą być tacy dla siebie okrutni.
- Lepiej zniknij mi z oczu - syknąłem po angielsku, odwracając się na pięcie, udając się prędkim krokiem w stronę wyjścia z pomieszczenia.
Zatrzymałem się, stojąc na korytarzu. Dobrze pamiętałem to miejsce, tu przecież pierwszy raz się spotkaliśmy. Próbowałem odtworzyć sobie w głowie przebieg tej sytuacji, może on mi pomoże...

Zauważyłem ją niemal od pierwszej chwili, kiedy tam się pojawiłem. Była całkiem inna, niż te wszystkie dziewczyny - nie piszczała na nasz widok, w sumie, to miała nas gdzieś. Usiadła na jednej z ławek, z ogromną niechęcią, do wszystkiego i wszystkich, wymalowaną na twarzy. Momentalnie oderwałem się od rozdawania autografów , po czym - sam nie wiedząc czemu - zająłem miejsce na drugim końcu ławki.
Była to trzecia szkoła licealna w Dortmundzie, w jakiej byliśmy. W każdej z poprzednich nie znalazłem nikogo, kto chociażby w najmniejszym stopniu przypominał mi moją Charlotte. Aż do wtedy. Te rysy twarzy były tak bardzo podobne do niej... Ale nic innego mi jej nie przypominało.
Zawsze się uśmiechała, a jej oczy błyszczały na mój widok. Wtedy było wręcz przeciwnie. Wyglądała gorzej niż chodząca śmierć.
Kiedy wyczuła, że przyglądam się jej o wiele za długo, to wstała i ruszyła w stronę wyjścia. Cóż, musiałem się dowiedzieć, czy to na pewno ona! Krzyknąłem do niej, aby poczekała, a ta nic. Uciekając, patrzyła się na mnie. W jej ruchach zauważyłem coś z mojej Cher. Zawsze, gdy się ganialiśmy, to też patrzyła się na mnie, zachęcając do szybszego biegu. A była niesamowicie szybka!
Wystraszyłem ją, to na pewno. Ale przecież dlaczego mogła się mnie przestraszyć? Wszyscy mi mówili, że na przestrzeni lat praktycznie się nie zmieniłem. Utraciłem tylko swoją duszę, którą odnalazłem właśnie wtedy. Chociaż jeszcze nie byłem tego w stu procentach świadomy.
Gdy skończyliśmy swoją robotę z Reusem, to poszliśmy w...lewo. 
Tam był taki zaułek...
Momentalnie się tam skierowałem. Tylko tam mogła się skryć.

Nie słyszałem żadnych dźwięków, tylko to, o czym rozmawiałem z Marco. Poruszaliśmy jej kwestię, tego, że tak po prostu uciekła! Reus też nie mógł uwierzyć.
Kiedy rozległ się dzwonek znów ją zauważyłem. Siedziała skulona przy ścianie. Bała się, to było za oczywiste. A ja wtedy poczułem, że muszę sprawić, żeby przestała się bać. To był ten znak... 

Zatrzymałem się dokładnie w tym samym miejscu i zerknąłem w prawo, czując, że robi mi się lżej na sercu. Siedziała tam. Podszedłem bliżej, kucając przed nią. Płakała.
- Cher... - szepnąłem, dotykając jej zaciśniętych dłoni.
- Oni mają rację, zostaw mnie.. - wyłkała, wybuchając jeszcze głośniejszym płaczem. Te słowa mnie bolały niemal tak samo jak ją.
- Nie, Charlotte. Oni nie mają racji - wyszeptałem, kucając nad nią. - Oni nie wiedzą o Tobie absolutnie nic. Nie chcieli nawet spróbować nawiązać z Tobą kontaktu. A to, co mówią, to najgorsze oszczerstwa. Nie wiedzą, jak cudowna jesteś... - rozluźniła się odrobinę, co pozwoliło mi przejąć nad nią kontrolę. Przysiadłem się obok i przygarnąłem ją do siebie, gładząc ją po głowie. Wtuliła się we mnie, nadal płacząc.
- Nie wiedzą, jak bardzo Cię kocham. Nie wiedzą nic, absolutnie - cmoknąłem ją w czubek głowy.
Nie zwracałem na to, że trochę się rozmazała, a tusz z jej rzęs spływał po jej policzkach. Nawet z tym była piękna. Gdzie piękna - najpiękniejsza. I to nie tylko od zewnątrz, jej poskładane wnętrze, charakter, osobowość... Była całkowitym przeciwieństwem swoich rówieśniczek.
Uspokajała się z każdą kolejną chwilą, kiedy czuła mój dotyk na sobie.
- Dziękuję - szepnęła. - Bez Ciebie nie byłabym w stanie chociażby dalej egzystować.
- To ja powinienem dziękować Tobie, Cher. Gdyby nie Ty... Nadal byłbym tym samym ponurakiem, dla którego najważniejszą miłością jest piłka. Od kiedy znów zawitałaś w moim życiu stałem się kimś innym. Sobą. Prawdziwym Adnanem.
Pogładziła mnie po policzku, krzyżując nasze spojrzenia. W jej oczach tliły się te cudowne iskierki, których nie widziałem na samym początku odnowienia naszej znajomości.
- To tu Ci obiecałem, że to nie będzie koniec naszej przygody - zerknęła na mnie zaskoczona, jakby nie wiedziała, o czym mówię. - Tu, na tej sali, pierwszy raz się widzieliśmy.
- A potem uciekłam tutaj... A Ty i tak mnie znalazłeś - uśmiechnęła się delikatnie, splatając nasze palce razem.
- Od chwili, kiedy pierwszy raz Cię ujrzałem tutaj, to wiedziałem, że nie spocznę. Od kiedy pojawiłem się w Dortmundzie, próbowałem na wszelki sposób Cię odnaleźć. Ale w żadnej z dziewcząt nie potrafiłem dostrzec chociażby cienia Ciebie. Dopiero taka jedna czarnowłosa z wielkimi workami pod oczami. Blada jak ściana, wyglądająca jak chodząca śmierć...
- Dobrze, wystarczy - zaśmiała się nerwowo. - Nie chcę wracać do mroczniejszej części swojego życia. Żyjmy tym, co jest teraz, proszę - naparła na moje usta, chcąc, zresztą skutecznie, odwrócić moją uwagę od wszystkiego.




skoro ostatnim rozdziałem wróciłyśmy do początku, to może też wrócimy do chwili, jak Janu był prezentowany jako gracz BVB? 
"epilog", czy też ostatni post tutaj już we wtorek!

sobota, 1 października 2016

nummer achtundzwanzig

Ich liebe Dich (...) wie es nur möglich ist

Nie wiedziałam czemu, ale w trakcie drogi na prom się denerwowałam. Niby czemu? Przecież wszystko zapowiadało się na to, że ten wieczór będzie możliwie najlepszym, jaki miał miejsce w moim dotychczasowym życiu.
Na plecach czułam dłoń Adnana, która delikatnie i miarowo mnie gładziła. Tuż obok czułam ciepło jego ciała, które powinno mnie chociaż odrobinę uspokoić.
- Nikim się nie przejmuj, jesteś tam ze mną - szepnął mi na ucho, delikatnie muskając je wargami. Oplótł mnie ramionami w pasie, prowadząc na salę, w której odbywała się impreza. Całkiem możliwe, że obawiałam się reakcji wszystkich na widok Januzaja. Bo to chyba niecodzienne, aby na balu maturalnym pojawiała się taka osobistość, jak sam pan piłkarz?
Czułam na sobie wzrok wszystkich zgromadzonych. Chociaż to może nie na mnie się gapili, tylko na Belga? Gdzie tam 'może'. Przecież jego obecność musiała wzbudzić wielkie zainteresowanie.
Najlepszym w tym wszystkim było to, że sam zainteresowany nic sobie z tego nie robił. Zachowywał się jakby nigdy nic, jakby nie był znaną osobą. Nic, zero. Wyglądał i zachowywał się tak, jakby był zwyczajnym chłopakiem. Też chciałam podchodzić tak do tej sprawy. Jednakże jego łatka sławy bardziej trzymała się mnie, niż jego.
- Zrelaksuj się i rozluźnij, jestem dziś tylko Twoim chłopakiem, nikim więcej - po tych słowach złożył całusa na moim policzku. Jakby to jeszcze było w ogóle możliwe do wykonania...
Odsunął mi krzesło i pomógł zająć na nim miejsce. Oh,ta jego kultura... Po chwili już siedział obok mnie, a przyszłych maturzystów i ich partnerów nadal trzymał szok. Prócz muzyki, moich uszu dobiegł jego śmiech.
- Zachowują się, jakby ducha zobaczyli - to wszystko przychodziło do niego tak...tak naturalnie. Też próbowałam tak postępować, jednakże... Naprawdę mi to nie wychodziło.
- Wiesz... Gdybyś pojawił się w towarzystwie najpiękniejszej laski z rocznika, to inaczej by się na to patrzyli.
- Ale ja jestem tu z najpiękniejszą dziewczyną z tej szkoły. Z tego miasta, a nawet i kraju! - schwycił moją dłoń i znacząco ścisnął jej palce. - Bo dla mnie jesteś najwspanialszą, najcudowniejszą...lepszą niż najlepszą, Cher. Tylko moją.
Moje serce wrzuciło piąty bieg po tych słowach. Tyle razy je mówił, a ja nadal miałam to za nowość. Nadal nie potrafiłam pojąć tego, że ktoś taki jak on interesuje się kimś takim jak ja. Przecież to niepojęte!
Krew krążyła po moich żyłach znacznie szybciej, co przypłaciłam pokaźnym rumieńcem. Ten nic sobie z tego nie robił, zachowywał się praktycznie to samo, jakbyśmy byli sami - przygarnął mnie do siebie, a jego wargi delikatnie muskały skórę policzka, czy nieśmiało trafiały na moje usta. Miałam wrażenie, że nikogo nie interesowało nic innego, jak nasza dwójka. Oczywiście do czasu, dopóki swojego monologu nie zaczął dyrektor. Mimo tego nadal mnie nie puszczał..

Po oficjalnej części ogarnęło mnie częściowe rozluźnienie. Adnan starał się mnie nie opuszczać nawet na krok! W sumie nie było to niczym specjalnym - do mnie i tak nikt się nie zwracał. Może podeszło do nas dwóch chłopaków, ale to tylko po to, aby spróbować zamienić z nim chociażby słowo. Nie odmawiał, jednakże sobie zastrzegał fakt, że dziś jest zwyczajnym człowiekiem, a nie zawodnikiem Manchesteru United. Wszystkie dziewczyny po tym dniu zapewne znienawidzą mnie jeszcze bardziej, ale szczerze? Nie interesuje mnie to za zbytnio. Liczyło się dla mnie to, że ten wieczór jest idealny. Na moje ta zazdrość mogła je wykończyć.
W jego ramionach odnajdowałam całkowite ukojenie. Widział i czuł, że wówczas się rozluźniałam.
- Tego mi brakowało - wyszeptał mi na ucho, kiedy tańczyliśmy kolejną z rzędu piosenkę. Na całe szczęście uwolniłam się od tych okropnych butów na rzecz najprostszych balerin, które były zbawieniem dla moich stóp.
Jego ramiona szczelnie mnie obejmowały, a moje dłonie spoczywały na jego karku. Czułam jego łaskoczący oddech na mojej szyi, a ja policzek wtulałam w jego klatkę piersiową. Było cudownie. Całkowite przeciwieństwo tego, jakim widziałam ten wieczór chociażby wczoraj.
- Nadal chcesz wrócić do domu jak najszybciej?
- Nie, zdecydowanie nie - oboje się zaśmialiśmy. - Gdybyś był mną i nie wiedział o tym, co Twoja mama planuje za Twoimi plecami to byś myślał identycznie.
- Tak, chociaż pewnie byłbym jeszcze gorszy. Ale na szczęście nie zrezygnowałaś i jesteśmy tu i teraz.
- Nie mogło być lepiej - podniosłam głowę, a jedną z dłoni pogładziłam go po policzku. - Nadal ciężko mi uwierzyć, że ten wieczór dzieje się naprawdę. Że tu jesteś, w dodatku ze mną...
- To uwierz - nachylił się nade mną, łącząc nasze usta w kolejnym pocałunku, jakim mnie obdarzył w dniu dzisiejszym. Wplotłam palce w jego włosy, przyciągając go jeszcze bliżej siebie.
Nieprzerwanie patrzył się wprost w moje oczy. Jego język ostrożnie powiódł po moich wargach, bezdźwięcznie prosząc o 'wejście'. Rozchyliłam je, a ten nie próżnując ruszył na spotkanie z moim językiem.
To doznanie było...zdecydowanie czymś innym. Jeszcze bardziej przyjemnym.
Jęknęłam cicho wprost w jego usta, oddając się błogiej chwili. Zdecydowanie nie liczyło się nic, tylko on. Nie liczyła się obecność masy uczniów mojej szkoły, ani niewielka liczba nauczycieli... Tylko on. Centrum, jak nie całość, mojego własnego świata.
Jednakże wszystko ma swój kres, szczególnie te dobre chwile.
- Rozkręcasz mi się - znów mogłam słyszeć ten cudowny śmiech. Przez chwilę opierałam się czołem o jego bark. Miał rację. Przez niego i dzięki niemu stałam się zupełnie kimś innym.
- Mam najlepszego nauczyciela - uśmiechnęłam się do niego szeroko, jak najszerzej umiałam. Był to szczery uśmiech. Zarezerwowany tylko dla niego.
- Niby kogo? - poruszył zabawnie brwiami, chichocząc. Wywróciłam oczami.
- A niejaki Januzaj, może znasz - chwile beztroski były czymś, czego zdecydowanie potrzebowałam. Jakoś nie zwracaliśmy uwagi na otaczający nas świat. Widziałam w nim zwykłego chłopaka, który... Który mnie kocha. Nigdzie nie pokazywał mi tego, że jest kimś lepszym. Zawsze taki był...
- Może powiesz mi coś więcej o nim?
Uśmiech nie schodził mi z twarzy. Dawno nie czułam się taka szczęśliwa.
- Co mogę o nim powiedzieć, hm? Jest najlepszą osobą, jaką spotkałam w swoim życiu. Najbardziej czułą, będącą w stanie zrobić dla mnie wszystko... Kocham go - poczułam na czole jego wargi.
- Też Cię kocham, Cher. Nie jesteś w stanie pojąć, jak bardzo Cię kocham.



kocham ich, oni są tacy słodcy, cudowni... żeby moja osoba towarzysząca na studniówce taka była... ale najpierw muszę ją znaleźćXD

sobota, 24 września 2016

nummer siebenundzwanzig - C

Ich habe dich vermisst

Minęły dwa tygodnie od jego powrotu do Manchesteru. Minęły dwa tygodnie od kiedy ostatni raz go widziałam. Przez te czternaście dni próbowałam uwierzyć, że Adnan w końcu tu powróci. W dodatku mama próbowała mnie na wszelkie sposoby zmusić, abym pojawiła się na tym całym promie. A ja tak nie chciałam...

- Charlotte, jestem święcie przekonana, że swoją decyzję zmienisz w dniu imprezy. A teraz ją przymierz - podała mi do ręki beżową sukienkę, która w większości była złożona z koronki. Co ona miała z tym, że tak nagle zmienię decyzję? Myśli, że tak nagle mnie coś strzeli i zechce mi się imprezy?
Oczywiście, że jej nie wybrałam, ale rodzicielka się nie poddawała i wręcz wymusiła na mnie kupno granatowej masy tiulu. Jednakże... Chyba bardziej obawiałam się obcasów. Sześć centymetrów na cienkiej szpileczce... Toż to samobójstwo! I oczywiście musiałam je rozchodzić... Dwa tygodnie katuszy, masa odcisków... Ale na szczęście w końcu nie wywracam się na każdym kroku.
Regularnie kontaktowałam się z Adnanem i to nie tylko poprzez wiadomości tekstowe. Skype, rozmowy telefoniczne... Jednak czułam, że to nie jest to, czego potrzebuję. Brakuje mi go. Jego dotyku... Jego obecności tuż obok. Kiedy znów będę miała tę możliwość go zobaczyć? Przecież sprawa z agentem dawno została rozwiązana i obyła się bez większych problemów... Może tego nie chciał?

Nadszedł dzień imprezy. Mama od rana woziła mnie od fryzjerki do kosmetyczki i z powrotem. Starała się, aby ten dzień był idealny. Niby jak mógł takowy być, skoro brakowało mi tej najważniejszej części?
Nawet on sam, znaczy się Adnan, nie potrafił mnie w jakikolwiek sposób wesprzeć. Ja i silna? Haha, dobre sobie, naprawdę. Dawno się tak nie uśmiałam.
Siedziałam zaszyta w swoim pokoju, starając się nie wykonywać żadnych gwałtownych ruchów, aby fryzura przypadkiem nie została uszkodzona. Jaki miało to sens, skoro przed północą i tak będę znów w domu w starym dresie, który robi mi za piżamę? Po co marnować tyle pieniędzy na coś, czego na dobrą sprawę nie chcę?
Zmarszczyłam brwi, kiedy przez okno wpadły światła lamp od samochodu. To w ogóle mama gdzieś pojechała? Powoli się podniosłam i, utrzymując to samo tempo, opuściłam pokój.
Słyszałam na dole niewielki ruch i czyjeś szepty. Pewnie to był Tobias, a ja niepotrzebnie się ruszałam ze swojej klatki. Mimowolnie coś kazało mi zejść na sam dół...
- Mamo, to Ty? - spojrzałam w jej stronę. Za nią ktoś stał... Ktoś, na kogo widok moje serce od razu chciało pracować, a na twarzy gościł szeroki uśmiech.
Nareszcie! Po dwóch piekielnych tygodniach...
- Adni! - pisnęłam, rzucając się w jego ramiona. Mniejsza z tym, że moja fryzura zostanie zniszczona. Nie liczyło się nic, tylko on.
Oplotłam go nogami w pasie, wtulając się w niego. Czułam jego silne ramiona, zaciskające się w dolnej partii pleców... Wtuliłam się w niego jak najmocniej umiałam.
Ale co on tu dziś robił? Przecież mnie nie b... Chyba zrozumiałam to wszystko. Te jej słowa, które miały mnie motywować do pójścia na tę imprezę. To sprawka mojej mamy, zdecydowanie.
- Też tęskniłem, skarbie - usłyszeć ten głos w rzeczywistości, tuż przy swoim uchu, czując jego oddech na sobie... Oh, zdecydowanie tego potrzebowałam. - A poza tym, niespodzianka.
Cudowna niespodzianka. Najlepsza niespodzianka.
- Najcudowniejsza niespodzianka - cmoknęłam go w szyję, pozostawiając na jej skórze różowy ślad szminki. - Ale skąd wiedziałeś, że dziś?.. - tak naprawdę wiedziałam, ale chciałam się upewnić. Spojrzałam na mamę, która szeroko się uśmiechała do nas. Cieszyła się ze mną, cieszyła się z nami.
Puściłam się chłopaka i skierowałam w jej stronę.
- Dziękuję, dziękuję, dziękuję - tym razem ją przytuliłam do siebie. - To będzie najlepszy wieczór... Zdecydowanie najlepszy.
- Tak tak, ale żeby stał się rzeczywistością, to musicie się jeszcze przygotować do końca, nieprawdaż? - przecież Adnan jest po długim locie, jak mogłam tego nie wziąć pod uwagę?!
- Spokojnie, spałem w trakcie lotu, jestem jak nowo narodzony - powiedział, przyglądając się mi. Czy on potrafi czytać w myślach, czy po prostu wszystko to, co we mnie siedzi widać jak na otwartej dłoni? Mniejsza z tym, jest też opcja, że zna mnie tak bardzo, że potrafi to wyczuć.
- Na pewno?
- Na pewno - zatwierdził, a mi nie pozostało nic innego, jak w to uwierzyć.
- Adnan, odśwież się, Charlotte Cię zaprowadzi do łazienki, a ja zrobię coś ciepłego. Kawa, herbata?
- Kawa - odparł, a ja zaprzeczyłam. Od chwili jego przybycia poczułam nowy nakład energii. Gdybym mogła, to zaczęłabym tańczyć i skakać z radości!
Schwycił w jedną dłoń rączkę walizki, a drugą splótł z moją. Spojrzałam na niego, jego twarz rozświetlał jeden z najcudowniejszych uśmiechów, jakie mogłam kiedykolwiek ujrzeć. W jego oczach widziałam tęsknotę i ogromną radość. Założę się, że mojego wyglądały praktycznie tak samo.
- Chodźmy, na górze będzie trochę więcej...prywatności - szepnęłam, stawiając pierwsze kroki w stronę sosnowych stopni. Trochę dziwnie to brzmiało, ale cóż. Za ścianą krzątała się moja mama i gdzieś tam jeszcze był Tobias... Lepiej nie ryzykować.
I tak znaleźliśmy się w moim pokoju. Postawił walizkę...w sumie nie wiem gdzie, i pokazał mi, jak wielka była jego tęsknota za mną. Przywarł całym sobą do mnie, łącząc nasze usta w zachłannej czułości. Wplotłam palce w jego włosy, przyciskając go jeszcze bardziej do siebie. Tęskniłam za tymi idealnymi ustami, które należą tylko do mnie. I do nikogo innego.
Błądził palcami po moich plecach, powodując jeszcze większe dreszcze przyjemności.
- Bardzo tęskniłaś - zaśmiał się cicho, niewiele cofając się ode mnie.
- Nie bardziej niż Ty - przejechałam dłonią po jego wargach, aby zetrzeć z nich szminkę. - Ciekawe, jak wytłumaczę to mamie, bo nie mam żadnych pomadek...
- Myślę, że sama się domyśli, nie będzie trzeba jej nic mówić - znów naparł na moje usta. Naprawdę nie mogłam się doczekać chwili, kiedy ten wieczór stanie się rzeczywistością.


hehe, tym sposobem powoli zbliżamy się do końca losów Charlotte i Adnana...

sobota, 17 września 2016

nummer siebenundzwanzig

Denn heute ist der beste Tag deines Lebens

Minęły dwa tygodnie od mojego powrotu do Manchesteru. Minęły dwa tygodnie od kiedy ostatni raz widziałem się z Charlotte. I dziś, po tych dwóch tygodniach lecę do Dortmundu.
Sprawa ze zwolnieniem Francka poszła zaskakująco łatwo. Wystarczyła jedna rozmowa oraz telefon prezesa klubu i Mitchell oficjalnie stał się moim agentem. Kamień z serca!
Weiss po kilku dniach z powrotem znalazł się w Niemczech, aczkolwiek utrzymujemy codzienny kontakt. Podobnie jak z Cher i... tak trochę z jej matką.
Ale po kolei.
Byłem także u naszego fizjoterapeuty, który zabronił mi się przeciążać przez najbliższe cztery tygodnie. Uroki tego, że nie oszczędzałem się przez czas obecności w Dortmundzie. Gdybym tylko słuchał swojego ciała... Ale mówi się trudno.
Co do kontaktu z Agate... To głównie przez nią nie wsiadłem w pierwszy lepszy samolot, kiedy tylko sprawa z Franckiem została załatwiona. Stwierdziła, że lepszą opcją będzie przylot w przedostatni weekend lutego, kiedy... Kiedy Cher będzie miała jeden z najważniejszych dni w życiu każdego licealisty. Prom. Na którym za nic w świecie nie chciała się pojawić. Czy mój przylot coś zmieni? Zapewne tak, jestem o tym przekonany.
Uśmiechnąłem się, chowając pokrowiec - w którym był mój garnitur - do walizki. To będzie najlepszy wieczór jej, a także naszego wspólnego życia. Naszego związku.
Ostatni raz sprawdziłem, czy zabrałem wszystko, czego potrzebuję. Gdy się upewniłem, to zasunąłem jej suwak i postawiłem na kółkach.
Zerknąłem na zegar. Do lotu niby było jeszcze ponad półtora godziny, ale znając Manchester to przez kilkanaście minut będę stał w korku. A na ten samolot nie mam prawa się spóźnić.
W międzyczasie otrzymałem wiadomość od Cher. Biedna, nieprzerwanie mi relacjonuje, jak to 'pastwią' się nad nią kosmetyczka i fryzjerka, które miały ją 'zrobić na bóstwo', jak to powiedziała jej mama. Według mnie nie potrzebowała tego... Była piękna taka, jaka jest. Najlepiej bez makijażu, w rozciągniętej koszulce, pełniącej funkcję piżamy. Westchnąłem rozmarzony, odblokowując telefon.
Cher♡: Błagam, przerwij moje męki.
Zaśmiałem się pod nosem. Chciałbym, ale nie, skarbie.
ja: Ciesz się, ze bliżej niż dalej ich końca. 
Nie musiałem specjalnie długo czekać na jej odpowiedź.
Cher♡: Moje męki zaczną się wieczorem, kiedy wcisną mnie w obcasy i sukienkę... I jak będę musiała spędzić całą noc pośród tych idiotów...
Chciałem ją pocieszyć, ale nie, nie mogłem. Nie teraz. Zniszczę całą niespodziankę, próbując wesprzeć ją wiadomością tekstową.
ja: Tyle razy dawałaś sobie z nimi radę... Ten raz też nie poradzisz? Jesteś silna, niesamowicie silna.
Zatrzymałem auto na parkingu. Na całe szczęście policja mnie nie złapała i nie wlepiła mandatu za używanie telefonu w trakcie jazdy.
Do lotu pozostało pół godziny, więc na spokojnie przeszedłem przez odprawę i znalazłem się na swoim miejscu w samolocie. Wyciągnąłem z kieszeni kurtki słuchawki i wsadziłem je w odpowiednią dziurkę. Nic nie odpisała, więc włączyłem muzykę i wsłuchałem się w tekst lecącej wówczas piosenki.

O siedemnastej samolot wylądował na lotnisku. Do rozpoczęcia imprezy pozostały dwie godziny, więc nie przejmowałem się za zbytnio czasem. Miałem dzwonić po taksówkę, ale uprzedziła mnie jedna wiadomość...
pani Agate: Czekam przed lotniskiem ;)
A Charlotte? Jak udało się jej wymknąć, nie mówiąc nic o swoich planach?
Odebrałem swoją walizkę i ruszyłem w stronę wyjścia. Poprawiłem kaptur, aby mnie nie zauważono, dziś naprawdę chciałem być jak najbardziej anonimowy. Ale... Jestem świadomy też tego, że jest to teoretycznie niemożliwe. Przywitał mnie chłodny powiew wiatru, ale nic mnie nie zraziło. Poszukiwałem wzrokiem srebrnego Volvo, należącego do Agate.
- Dobry wieczór - powiedziałem z uśmiechem, kiedy tylko zauważyłem Belgijkę. Uśmiechnęła się w odpowiedzi, odpalając silnik samochodu.
- Przygotuj się na największy szok swojego życia. Wygląda jak nie ona! - zaśmialiśmy się.
Rozmowa się nie kleiła, miałem wrażenie, że dalej trzyma ją to, co się działo na początku roku. Bałem się, że to Cher nie będzie chciała naszego comeback'u, aczkolwiek tak się nie stało. Ba, stara się nawet nie wspominać tego! Cóż za ulga. Jej przeciwieństwem była jej matka. Dalej zachowywała wobec mnie dystans.
- Jest pani partner? - tak, musiałem się tego dowiedzieć. To przez tego człowieka zaczął się wątek związany z moim byłym agentem w Niemczech. To przez niech wszystko musiało się pospieszyć.
- Tak, jest - westchnąłem ciężko. Wolałem unikać z nim jakiejkolwiek formy kontaktu. Pocieszała mnie myśl, że będę go widział tylko przez chwilę.
Jazda nie trwała długo. Piętnaście minut później zatrzymywaliśmy się przed domem pani Ciman. Wyciągnąłem walizkę z bagażnika i ruszyliśmy w stronę schodów. Zerknąłem w okno jej pokoju, licząc, że nie stała w nim i mnie nie zauważyła.
Weszliśmy do środka. Z każdym kolejnym krokiem, który postawiłem w Dortmundzie, czułem rosnącą ekscytację. Aczkolwiek z drugiej strony towarzyszyła mi niepewność... Trochę się obawiałem, jak zareaguje na moje pojawienie się.
- Schowaj się za mną - szepnęła, gdy słyszeliśmy jak ktoś schodzi po schodach.
- Mamo, to Ty? - brakowało mi tego głosu na żywo. Potwornie bardzo. Wstrzymałem oddech, przenosząc wzrok w stronę schodów.
Miała rację. Nie wyglądała jak ona. Aczkolwiek... Była jeszcze cudowniejsza.
Jej kruczoczarne włosy były rozpuszczone, kaskady loków opadały na jej ramiona. Jej oczy rozwarły się do granic możliwości, a różowe usta uniosły się ku górze, kiedy tylko zauważyła mnie, wychylającego się zza osoby jej matki.
- Adni! - pisnęła, biegnąc w moją stronę. Pani Agate przezornie się odsunęła, aby nie zostać staranowaną przez własne dziecko.
- Też tęskniłem, skarbie - szepnąłem, czując ciężar jej ciała na sobie. - A poza tym, niespodzianka.
- Najcudowniejsza niespodzianka - poczułem jej gorący oddech na szyi. - Ale... Skąd wiedziałeś, że akurat dziś?.. - zaśmiałem się, spoglądając na jej matkę. Puściła mnie i wtuliła się w rodzicielkę.
- Dziękuję, dziękuję, dziękuję - mówiła, ściskając ją jak najmocniej się dało. Znów wróciła do mnie, chwytając moje ręce. - To będzie najlepszy wieczór... Zdecydowanie najlepszy.



boniu, sama prawie zapomniałam o tym ff, haha, przepraszam :| 

Pokochaj mnie. Pokochaj z bliznami na ciele i duszy
(ff, które rusza po tym. premiera gdzieś w połowie października) 

sobota, 10 września 2016

nummer sechsundzwanzig

Ich werde auf dich zurückkommen

Nie byłem w stanie uwierzyć słowom, które usłyszałem, które zdążyły paść z jej ust. Po prostu nie umiałem.  Liczyłem, że...że to głupi sen, z którego zaraz się obudzę. 
Gdyby nie Tobias, to... To wszystko wyglądałoby o wiele inaczej. Mógłbym zostać tu dłużej, ale z drugiej strony... Przeciągnąłbym sprawę z agentem o...no właśnie. Ciekawe, jak długo bym z tym zwlekał. 
Poczułem jak Cher zamarła, słysząc tę wypowiedź. Miała całkowitą rację co do jego osoby...
Patrzyłem się to na ukochaną, to na jej matkę. Z boku musiało to wyglądać idiotycznie, ale cóż, nic nie poradzę. Nikt nic nie mówił, a napięcie było coraz bardziej wyczuwalne...
- Wracasz do Manchesteru, prawda? - zatwierdziłem pani Agate z ogromną niechęcią. Gdybym mógł, to bym został, ale... Chyba lepiej załatwić to jak najszybciej, nieprawdaż?
Nie zdążyła zadać kolejnego pytania, bo na sali zrobił się niewielki ruch, spowodowany wejściem Mitchella. Gdy tylko mnie zauważył, to skierował się w naszą stronę.
- Dzień dobry - skinął głową w stronę Belgijki. - Mitchell Weiss - schwycił dłoń kobiety i cmoknął ją w mankiet.
- Wygląda bardziej przyjemnie od Francka - szepnęła mi na ucho Charlotte. Nie musiałem się martwić tym, jak będą wyglądać relacje pomiędzy nią, a agentem. Aż przypomniałem sobie jedno jedyne spotkanie Cher i Francka... Brr, nieprzyjemne doznanie.
- Wiem - odparłem, z automatu się uśmiechając. Naprawdę chciałbym, aby w końcu było dobrze. To jedyne, o czym marzę.
- Adnan, więc ta młoda dama to słynna Charlotte? - przez chwilę się na niego patrzyła, po czym spłoszona schowała głowę w moje ramię. Cóż, aby zapoznać się z całą sprawą, musiałem też przybliżyć mu sylwetkę najważniejszej dla mnie osoby.
- Dokładnie tak.
- Mitchell, miło mi poznać małą gwiazdkę - ta się zaśmiała, ale nie spojrzała na niego. Uroki nieśmiałości... - Dobrze, jeszcze będziemy mieli niejedną okazję aby się poznać, ale teraz... - momentalnie spoważniał. - Teraz mamy ważniejsze sprawy na głowie.
I cała radość momentalnie się ulotniła. Znów powróciła sytuacja sprzed pojawienia się Niemca. To napięcie... Brr, aż mnie ciarki przeszły, a dłonie Cher mocniej zacisnęły się wkoło mojego ciała. To, że nie chciała mojego wyjazdu było czuć na kilometr. 
- Wrócę jak najszybciej to możliwe - cmoknąłem jej czoło, a ta uśmiechnęła się blado. Jej oczy pomimo wszystko były smutne, niewiele jej brakowało do płaczu... Ale starała się trzymać.
Trochę szkoda mi było Mitchella, bo biedak najwyraźniej nie rozumiał francuskiego. Przynajmniej tak mi mówiła jego mina dezorientacji.
- Będę tęsknić... - schwyciłem jej twarz w swoje dłonie i, nie zważając na obecność jej rodzicielki a także agenta, pocałowałem. Przeniosła ręce z moich pleców wyżej i oplotła nimi mój kark.
Nikt nas nie popędzał, ale czułem na sobie presję czasu. Miałem wrażenie, że każda nadchodząca sekunda przybliża mnie do katastrofy... Chcąc nie chcąc musieliśmy zakończyć tę bardzo przyjemną czynność.
- Kocham Cię - mówiąc te słowa jeszcze raz musnąłem jej wargi. Krótko, ale jakże słodko.
Uśmiechnąłem się, widząc ślady rumieńca na jej twarzy.
- Ja Ciebie też kocham - położyła swoje dłonie na moich i przez chwilę trzymała. - A teraz idź, póki jeszcze się trzymam i nie rozkleiłam.
- Wrócę tu - niechętnie podniosłem się z łóżka i podszedłem do jej matki. W sumie brzmiało to jak groźba, ale z drugiej strony było najlepszym zapewnieniem.
- Wziąłeś wszystko? - spytała kobieta, a ja jej zatwierdziłem. To, co ważne miałem przy sobie. A najważniejsze... Musiałem pozostawić. - Bezpiecznej podróży, Adnan.
- Dziękuję. Jeśli coś będzie się działo...
- Tak, powiadomię Cię - uśmiechnęła się blado. - Ale naprawdę powinniście już iść... Najlepiej wyjdźcie tyłem.
Miałem świadomość, że ona wie coś więcej... Ale nie było czasu na dopytywanie. Nie teraz.
Misjo Manchester, nadchodzę!

Zgodnie z zaleceniami kobiety szpital opuściliśmy tylnym wyjściem. Marco w międzyczasie napisał mi wiadomość, że Franck pojawił się u niego w domu. Miło, nieprawdaż? Zrobi wszystko, aby postawić na swoim. Oh, jak mi przykro, że Twoje chwile jako mój agent są już policzone...
Liczyłem, że szybko uda mi się załatwić sprawę ze zwolnieniem Belga, nie chciałem niepotrzebnych problemów i rozgłosów z tym wszystkim. Chciałem po cichu i jak najszybciej. Abym mógł z powrotem bez problemu wrócić do gry, albo do Dortmundu. Mam wrażenie, że przez moje podejście do kontuzji to trochę ten powrót na boisko poczeka... Naprawdę cudownie...
Klucze od apartamentu w Manchesterze i portfel z najważniejszymi dokumentami był, telefon podobnie. Rzeczy, które kupiłem w Dortmundzie pozostały w domu Cher, podobnie jak kilka szpargałów. Trudno, pojawienie się byłego agenta pokrzyżowało moje wszelkie plany związane z tą wyprawą. 
Późnym wieczorem wylądowaliśmy w Anglii. Zastanawiałem się, jak to wszystko teraz przebiegnie. A myśl, że matka Cher wie coś, czego ja nie wiem... Mimowolnie nadal we mnie tkwiła. Ale halo, przecież już wróciłem! A jutro ostatecznie zakończę swoją przygodę z 'druhem' mojego ojca...
Gdy tylko znaleźliśmy się w apartamencie, to dopadłem ładowarkę. Hm... W trakcie lotu, kiedy Mitchell spał to trochę się nudziłem... I takim oto sposobem bateria w telefonie wyzionęła ducha. A obiecałem, że odezwę się, kiedy będę na miejscu.
Ziewnąłem przeciągle, wystukując na klawiaturze wiadomość o tym, że bezpiecznie wylądowałem. Mój agent tym czasem orzeźwiał się po locie, jednocześnie przygotowując się do snu. Na zegarze, wiszącym na ścianie, widniała godzina 22:48, a lot był...dość męczący.
- Chcesz dzień spokoju, czy wolisz od razu się zająć sprawą? - zapytał Niemiec, stając tuż obok mnie. Charlotte w tempie błyskawicy odpisała mi na moją krótką wiadomość, dodatkowo obwieszczając, że idzie spać.
- Wolałbym jak najszybciej. Muszę jeszcze udać się do fizjoterapeuty... - westchnąłem. Nadeszła chwila, abym skupił się też na sobie. Ból jeszcze nie był taki uderzający, ale wiedziałem, że nadejdzie.
- Uraz? - zatwierdziłem. - Czyli jutro wykonamy swoją część... Reszta tak czy siak pozostanie w rękach zarządu.




sobota, 3 września 2016

nummer fünfundzwanzig

Ich kann es nicht

Rano wpadłem na chwilę do Charlotte, a potem udałem się w miejsce spotkania. Próbowałem się przygotować nawet na rozmowę z Franckiem. W głowie już układałem tekst przemowy, w któej informuję go, że czas naszej współpracy uważam za zakończony.
Poprzedniego wieczora rozmawiałem z moim ojcem. Nie był za zbytnio zadowolony z tego, co mu obwieściłem. Zaprzyjaźnił się z moim - na całe szczęście praktycznie już byłym - agentem. Nie dziwię się, byli podobnego wieku i prywatnie mieli podobne zainteresowania. Ale szanował moją decyzję, twierdził, że to moje życie i mam je sam układać, przy pomocy najbliższych i znajomych wraz z osobami trzecimi, a nie przez nich. Nie mógł dowierzyć, że Franck zrobił to wszystko bez mojej zgody!
Nie powiadamiałem ich jeszcze o Cher i o całej otoczce związanej z jej osobą. Sytuacja nie jest odpowiednia na dzielenie się takimi wiadomościami.
- Witam pana Januzaja - zwrócił się do mnie po angielsku wysoki mężczyzna, na oko starszy ode mnie o jakieś pięć lat. W ostateczności o dziesięć. Miał ciemne włosy i okulary-nerdy na nosie. Ubrany był elegancko, ale jednocześnie w miarę luźno. Uśmiechnąłem się blado. Nie poczuwałem się na żadnego pana, ledwo zdążyłem dorosnąć! - Mitchell Weiss, byłem z panem umówiony.
- Wystarczy Adnan. Miło mi pana poznać - ścisnąłem jego wyciągniętą dłoń.
- Wystarczy Mitchell - zaśmialiśmy się, czyli pierwsze lody przełamane. Mitchell zaprosił mnie do jednego z pomieszczeń, które, jak się okazało, było jego gabinetem.
Było bardzo przestronne pomieszczenie, a także nowoczesne, zachowane w ciemnej kolorystyce. Zasiedliśmy przy machoniowym biurku, oczywiście każdy z nas po innej stronie.
Jeszcze raz przedstawiłem swoją sytuację, a agent zaproponował, że pomoże mi zwolnić swojego poprzednika. Szczerze to nie chciałem się tym sam zajmować, na pewno nie było to by za specjalnie łatwe. W dodatku trzeba było jeszcze powiadomić o tym zarząd Manchesteru...
Weiss wyglądał na całkowite przeciwieństwo Francka. Pogodny człowiek, zrobił na mnie niesamowicie dobre wrażenie. Liczę, że nasza współpraca będzie przebiegać podobnie, jak dzisiejsza rozmowa.
Nie zdążyłem opuścić agencji, gdy dostałem SMSa. Od Marco. W sumie to nie powinienem się dziwić, bo prosiłem go o to, aby powiadamiał mnie o tym, co się dzieje. Ale... Nie przyznam się szczerze - tego się nie spodziewałem.
Marco Reus: Janu, nie wiem, gdzie jesteś, ale najlepiej nigdzie się stamtąd nie ruszaj. Nie zgadniesz, kto zawitał do Dortmundu...
Momentalnie zatrzymałem się w pół kroku. Oczywiście, że miał tu na myśli Francka... Wiedziałem, że to za długo nie potrwa.
Kiedy tylko się ogarnąłem, wróciłem się z powrotem do gabinetu Weissa i przekazałem mu tę wiadomość. nie był za zbytnio zadowolony z takiego obrotu spraw.
- To nieco nam utrudniło sytuację... - zmarszczył brwi, zaciskając palce na pliku kartek. - Wiesz, że przez to trzeba będzie pospieszyć naszą podróż do Manchesteru, prawda?
Zacisnąłem wargi w wąską linię. Będę musiał ją zostawić o wiele wcześniej, niż miałem w planach... Cały plan, który dziś ustalaliśmy, runął w gruzach, że tak łagodnie stwierdzę.
- Jestem tego świadomy - szepnąłem z bólem.

Nie mogłem jej tego powiedzieć. Ale również nie mogłem zostawić jej bez chociażby słowa pożegnania. Więc musiałem podjąć tę męską decyzję. I uświadomić ją o obecnej sytuacji i o najbliższych planach.
Pospiesznie stawiałem kroki w szpitalnym korytarzu, a Mitchell kroczył tuż za mną. O dziwo nie czułem żadnego bólu, nie miałem do niego głowy, więc zszedł na dalszy plan. Aczkolwiek byłem świadomy tego, że gdy tylko odsapnę, to wróci i to ze zdwojoną siłą.
Samolot miałem wczesnym wieczorem, więc miałem jeszcze trochę czasu na pożegnanie się z nią. Na jak długo? Nie jestem w stanie tego określić.
Jutro miała opuścić to miejsce. A mnie miało z nią już wtedy nie być. To było... Ugh, nie potrafiłem o tym myśleć bez wielkiego kołka, wbijającego się we mnie, a dokładniej w serce. Nie chciałem jej opuszczać, ale kariera... To moja praca, bądź co bądź też była ważna...
Wpatrywała się w drzwi z uśmieszkiem na twarzy, nic jeszcze nie wiedziała... Próbowałem odwzajemnić ten gest, ale nie byłem w stanie... Bez słowa usiadłem na skraju jej łóżka i schwyciłem jej ciepłe dłonie w swoje. Wracała moja stara Cher, co naprawdę mnie cieszyło.
Mitchell czaił się w pobliżu sali, czekając na mnie. Nie chciał wchodzić do środka, stwierdził, że jest to za osobista sprawa, aby przyglądała się jej osoba trzecia.
- Adni... Stało się coś złego? - w jej drżącym głosie słyszałem niepokój. Znów była zdezorienowana, nie wiedziała, co się dzieje. - Adnan...
- Dziś wylatuję do Manchesteru. Na jak długo... Nie jestem w stanie Ci teraz powiedzieć - wyrzuciłem z siebie na jednym wydechu po dłuższej chwili dręczącego milczenia. Niepewnie na nią spojrzałem. Jej oczy były zaszklone, a wargi i ogólnie całe ciało drżało. Przymknęła powieki, spod których wydostały się pierwsze łzy. Poczułem rosnącą w gardle gulę oraz pieczenie oczu. Januzaj, nie teraz... Wiedziałem, że to tak się skończy. Aczkolwiek... Nigdy nie żałowałem chwili, kiedy znów się spotkaliśmy. Ten moment nadał mojemu życiu nowy sens, sens, którego teraz nie mogę utracić.
Przytuliłem ją do siebie, a ta wtuliła się we mnie jak najmocniej umiała. Jej łkania łamały moje serce... I jak ja mam ją teraz zostawić?
- Ale wrócę - wyszeptałem, gładząc ją po plecach. - Postaram się jak najszybciej, obiecuję.
- Nie obiecuj mi nic, proszę - wyszeptała zapłakanym tonem. - Chyba widzisz, jak ostatnia obietnica mogła się skończyć...
- Tej obietnicy dopilnuję, przysięgam. Na wszystko, na Ciebie, na naszą miłość - ucałowałem ją w czubek głowy. Za bardzo widziałem jej skutki. Ale... Nie zrobiłem tego świadomie...
Siedzieliśmy kilkanaście minut w milczeniu, wtuleni w siebie. Walczyłem z tym, aby w końcu być twardym, aby nie popłakać się jak pierwsza lepsza ciota. Musiałem jej pokazać, że jestem silny. Aby sama taka była.
Ciszę przerwało się pojawienie Agate. Cher w tym czasie zdążyła się trochę uspokoić, ale nadal wyglądała, jakby to była maska, tama, czy coś, co zaraz pęknie, a ją zaleje fala załamania.
- Adnan... Kim jest ten mężczyzna, który stoi przed salą? - zapytała kobieta, spoglądając to na mnie, to na swoją córkę. Jej twarz, prócz niewielkich zmarszczek, także przyozdabiało zdezorientowanie.
- Mój agent - dziwnie to brzmiało, kiedy nie miałem na myśli Francka. Na dobrą sprawę Mitchell mógł wyglądać na mojego znajomego, a nie na gościa, któy tak naprawdę ma ogarniać wszystko związane z moją osobą. -  Wylatujemy dziś do Manchesteru...
- Twój agent? - powtórzyła zaskoczona, unosząc brwi ku górze. Nawet wiadomość o powrocie na Wyspy ją nie zaskoczyła!
- Oficjalnie jeszcze nie, bo nie pozbyłem się Francka, który podobno tu zawitał... - moja ukochana zamarła w moich ramionach, słysząc to zdanie. Pani Ciman splotła dłonie razem, spuszczając wzrok.
Czułem, że coś wisi w powietrzu. Ale nie myślałem, że to coś będzie takie... Nawet nie wiem, jak to określić.
- Mamo, co się stało? - zapytała spięta nastolatka.
- Bo to Tobias powiadomił Twojego agenta o tym, gdzie jesteś... - mówiąc to nawet nie patrzyła się na mnie.


z góry ostrzegam, że nie wiem, jak się załatwia sprawy związane ze zwolnieniem agenta, więc wiecie XDDD