sobota, 11 czerwca 2016

nummer fünfzehn

Keine groupie und fame, nur wir beide 

Po usłyszeniu ostatniej wypowiedzi Belga zyskałam pewność, że mówią o mnie. Świetnie, nieprawdaż? Jestem pieprzonym jądrem ziemi, ze każdy, absolutnie każdy musi zwracać na mnie uwagę? Czemu nie mogę być zwykłym szaraczkiem? No, dlaczego? Co ja takiego zrobiłam Najwyższemu, że teraz jestem tak karana?
Nie mogłam tego dłużej słuchać, więc nie zważając na nic wyszłam przed lokal. W sumie wybiegłam. Aż się za mną kurzyło. Emocje panujące wewnątrz mnie - spotęgowany strach, zdenerwowanie i chęć rozbeczenia się jak dziecko - nie pozwalały mi odczuwać chłodu panującego na zewnątrz. Zaciskałam dłonie w pięści, idąc...w sumie nie wiem gdzie. Byłam na obrzeżach Dortmundu, w części, w której jestem pierwszy raz... Jakim cudem oni w ogóle znaleźli to miejsce??
Mogłam tu się nie wybierać. Mogłam być mniej uległą i nie zgodzić się na pojawienie się tutaj. Czy on był świadomy tego, co mogło się tu wydarzyć? Pewnie nie...
Moje stopy coraz wolniej odbijały się od podłoża wyłożonego kostką brukową. Chłodny wiatr powiewał wprost na mnie, powodując coraz większe drżenie ciała. Z ust wydostawał się ten tak zwany dymek, znaczy się para. Było chłodno, na pewno kilka stopni na minusie. No jak to o tej porze doby, w tę porę roku. Ale pomimo nie byłam w stanie tam wrócić. Nie chciałam być tam, gdzie mnie nie chciano.
W sumie wychodziło to na jedno, że...nigdzie nie jestem w stanie odnaleźć swojego miejsca. Tylko w zaciszu swojego domu, czy mieszkania Adnana. Tylko tam jestem w pełni sobą. W pełni swobodna, niebojąca się wszystkiego. Po prostu Charlotte, a nie jakimś dziwakiem, czy ćpunką.
Przymknęłam powieki, zatrzymując się w połowie drogi do parkingu. W sumie nie wiem, jakim cudem się tam nakierowałam, no ale mniejsza. I tak nie miało to głębszego sensu, bowiem nie znalazłabym się w środku jego auta, przecież to on miał od nich kluczyki.
Pozwoliłam wiatru smagać moje ciało lekkimi, aczkolwiek wręcz mroźnymi podmuchami.
W środku wszyscy się bawili w najlepsze. No może nie wszyscy, bo dwie osoby sprzeczały się w szatni... I to z mojego powodu...
- Charlotte! - moich uszu doszły z początku ciche, później przybierające na swojej mocy, wołania. Ten głos. Ten tembr, który gwarantował spokój mojego ducha... - Cher, szukałem Cię!
Wtulił się w moje plecy, a spod moich powiek poleciały pierwsze łzy. Usłyszałam, jak odetchnął z ulgą. Nie umiałam niczego z siebie wykrztusić, prócz cichych łkań. 
- Charlotte... Co się stało? - z łatwością obrócił mną przodem do siebie. Miałam nogi jak z waty, aż dziw, że byłam w stanie utrzymać się w pionie. Ujął moją twarz w swoje dłonie, ścierając kciukami słone kropelki, które zdążyły wypłynąć. - Cher, skarbie...
Stałam jak słup soli, nie reagując na nic. Nie umiałam wykrzesać w sobie chociażby odrobinki energii, aby cokolwiek powiedzieć. Nie byłam w stanie...
Powoli podniosłam powieki, spoglądając na niego niewyraźnym spojrzeniem. Skubałam wargę, próbując walczyć ze sobą. Cała drżałam, ale to bardziej z zimna, które teraz niesamowicie mi dokuczało.
- Charlotte, co jest? Ktoś coś Ci zrobił? Coś Ci powiedział? - dopytywał, a ja nadal nie potrafiłam mu odpowiedzieć. Co miałam mu powiedzieć? Że Marco ma rację, że oszalał? Że wszyscy dobrze robią, unikając mnie, jak diabeł święconej wody? Że nie postępuje dobrze, próbując wyciągnąć mnie z klatki?
Miałam świadomość, że mogłam go zranić tymi słowami. Przecież próbuje. Próbuje od półtora miesiąca przywrócić chociażby cząstkę dawnej mnie. Stara się, jak tylko może. Robi nawet więcej...
- Marco - wydostało się z moich warg po dłuższej chwili milczenia. Tym razem to on spuścił wzrok, zaciskając wargi. Nie był zadowolony z tego, co powiedziałam. Zapewne... Zapewne się domyślił, że to słyszałam...
- Nie wie, jak jest. Nie wie, jaka jesteś. Nikt z nich nie wie, rozumiesz? - jego dłonie nieprzerwanie gładziły mnie po zimnych policzkach. Delikatnie położyłam swoje dłonie na jego, a ten cicho syknął. Chyba były o wiele zimniejsze, niż sądziłam. - Powinniśmy wrócić do środka, zmarzłaś za bardzo.
- Nie chcę - nadal nie podnosiłam głosu.
- Charlotte... - zaprzeczyłam. - Proszę Cię, nie będziemy tam już długo. Poza tym, to tylko Marco, nikt więcej.
- Bo nikt więcej Ci się nie skarżył.
- Na pewno tak nie jest! Nie zawracaj sobie nim głowy, proszę. Zrób to dla mnie - spojrzał na mnie z miną zbitego psiaka. Wizja powrotu do ciepłego pomieszczenia była potwornie kusząca... Ale widok Marco odpychał od tego. I co teraz zrobić?
- Dobrze... Chodźmy - na jego twarzy pojawił się cień uśmiechu, a dłonie odsunęły się od twarzy i schwyciły moje.

Około godziny pierwszej W KOŃCU zebraliśmy się i wróciliśmy do jego mieszkania. Z każdą kolejną minutą pragnęłam powrotu coraz bardziej i bardziej... Od środka praktycznie mnie rozsadzało. Miałam wrażenie, że otaczam się sztucznością. Że wszyscy pozornie byli mili, a tak naprawdę w głowach mieli o mnie samo najgorsze zdanie. Aż chciałam się spytać, co ja takiego złego wszystkim zrobiłam, ale nie potrafiłam.
Stąpałam ociężale po stromych schodach kamienicy, w której mieszkał, opierając swoje ciało na nim. Nie miałam na nic siły, jedyne, czego pragnęłam, to znaleźć się w jego objęciach i swobodnie udać się do krainy Morfeusza, aby puścić to wszystko w niepamięć. Całą rozmowę Marco i Adnana. Tę sztuczną atmosferę świetnej zabawy...
- Już zaraz, księżniczko - szepnął, poprawiając uścisk na mojej talii. Uśmiechnęłam się sama do siebie na dźwięk tej wypowiedzi. Te słówka ruszały moje skamieniałe serce.
W mieszkaniu byliśmy chwilę potem. Nareszcie. Miałam dość tego przebierania się i marzyłam o chwili, kiedy zrzucę z siebie tę...sukienkę i ubiorę się w jedne z najlepszych ubrań - za luźną bluzkę oraz dresy.
Zdjęłam z siebie kurtkę oraz buty i przeszłam do środka.
- Zrobię herbaty, na rozgrzanie - zaproponował.
- Nie - szybko odpowiedziałam. - Przebiorę się i chcę spać.
- No dobrze - wzięłam z salonu wcześniej przygotowaną torbę i udałam się do łazienki. Nie miałam nawet ochoty i sił na prysznic, musi mi to wybaczyć.
Zrobiło mi się lepiej, kiedy pozbyłam się z siebie tej szmatki. W duchu obiecałam sobie, że to ostatni raz, kiedy mam ją na sobie. Na drugi raz się nie dam tak łatwo.
Obmyłam twarz, zmazując z siebie tusz do rzęs, jaki nałożyłam przed wyjściem. Poczułam jeszcze większą ulgę, kiedy naciągnęłam na siebie piżamy. W tym to mogłabym spędzić całe swoje życie!
Odłożyłam tamte rzeczy na dno swojego małego bagażu i wróciłam do niego. Kanapa znów była rozłożona, a on był w krótkich spodenkach i bokserce. Oparłam się o przejście między korytarzem a salonem, przyglądając się jemu. Stał do mnie tyłem, gdzieś tam grzebiąc, więc mogłam podziwiać jego całkiem niezłe tyły. Oh, zachowuję się jak jakiś napaleniec, wróć na ziemię, Charlotte.
- Oh, długo stoisz? - zaprzeczyłam, a ten podszedł do mnie. Złapał moje nadgarstki i przyciągnął do siebie. Nasze twarze zbliżyły się do siebie na możliwie maksymalną odległość, a jego oczy łapały kontakt z moimi. Wargi nieśmiało na siebie trafiły, a moje dłonie kurczowo uczepiły się jego karku. Jego zaś z kolei znalazły się...w niecodziennym dla mnie miejscu. Nie odrywając się ode mnie, złapał pod tyłkiem i pociągnął do góry. Oplotłam go nogami w pasie, przywierając do niego całą sobą. 
Tym oto sposobem znaleźliśmy się na łóżku, dokładniej on na mnie. Jego usta błądziły po szyi, a mnie...a mną rządziło podniecenie.


końcówkę możecie wymyśleć sobie same, ale spokojnie - nie miałam w planach TEGO XDDD
jak się podoba? :)


2 komentarze:

  1. Już się bałam,że wybuchnie wojna, ale widzę, że wszystko zmierza ku dobremu :D czekam na kolejny,pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Co się wszyscy czpiają Adniego :((
    Czy on nie może być szczęśliwy? ;((
    Kocha Cher to widać no :((
    Piękne jak zawsze ❤
    Czekam na kolejny <3
    Buziaki :*

    OdpowiedzUsuń