sobota, 4 czerwca 2016

nummer vierzehn

Ist er sie Dein Ernst?

- Trochę się boję - wyszeptałam, zaciskając mocniej palce na jego ramieniu. Druga ręka mnie objęła i gładziła, próbując uspokoić. Na marne, serce dalej mi kołatało, a oddech był przyspieszony.
Dziś, czternastego listopada, organizowana jest impreza urodzinowa jednego z klubowych znajomych Adnana. Od początku byłam na nie, ale tak długo mnie prosił, nalegał i tym podobne, że w końcu się zgodziłam i oto teraz kierujemy się w stronę jednej z restauracji na obrzeżach miasta.
- Naprawdę nie masz się czego bać. Jesteś tam ze mną, przy mnie nic Ci nie grozi - jego wargi musnęły moją skroń. - I nadal liczę, że kiedyś zaczniesz nosić kolorowe ubrania - zażartował, próbując rozluźnić atmosferę.
No i co z tego, że noszę się na czarno. Nie czyni mnie to specjalnie inną i dziwną, prawda? To, że znalazłam sukienkę jest naprawdę zadziwiające, więc niech się cieszy.
- Mam na sobie sukienkę, nie wymagasz ode mnie za dużo?
Przed kolano, z niewielkimi zdobieniami na mankietach długich rękawów i pasku w talii. Gdyby nie one, to wtopiłabym się w ciemności panujące na zewnątrz.
- Mógłbym więcej - spojrzałam na niego, widząc pośród światła lamp białe szkliwo jego zębów.
- Ale tego nie zrobisz.
- Nie dziś, ale pewnego dnia... - urwał rozmarzony, a ja wywróciłam oczami.
- Oh, Adni, zejdź już na ziemię, bo upadek będzie potwornie bolesny.
Nie odpowiedział, ponieważ drzwi od lokalu się otworzyły. Moje emocje osiągnęły swoje apogeum, a nogi nagle zmiękły. Nawet ta żartobliwa pogawędka nie pomogła... Próbowałam walczyć z tym, ale się najnormalniej w świecie bałam. Co, jeśli i tu zostanę potraktowana tak, jak w szkole? Poza tym, ja nie jestem w stanie należeć do jego świata. Do świata futbolu i sławy. Nie umiem...
- Nie bój się, Cher - uchwycił moje trzęsące się dłonie w swoje. - Są dociekliwi, ale jak się ich pozna to nie są tacy źli.
Dobre sobie, bo on ma o wiele łatwiej w kontaktach z ludźmi. Nie to, co ja...
- Spróbuj się nie bać. Dla mnie - jego kojący głos nadal próbował. A ja dalej nie byłam w stanie... Przymknęłam powieki, oddychając głęboko. Niestety, za długo nie dane było mi się relaksować, bo przerwały mi czyjeś głosy.
- Adnan! - zawołał radośnie jakiś męski głos, klaszcząc w dłonie. Mimo tego nadal czułam jak jego palce zaciskają moje.
Poszukiwałam spojrzeniem źródła tego dźwięku. Był to wysoki brunet o szerokim uśmiechu. Wyglądał na niewiele starszego ode mnie. Oh, więc nie będę tu jedyną małolatą?
Przybyły na mój widok uniósł brwi ku górze i zmierzył mnie swoimi ciemnymi oczami od góry do dołu. Poczułam się jeszcze bardziej nieswojo.
- Jul, to Charlotte, Cher, to Julian - wymusiłam blady uśmiech w jego stronę, po czym ścisnęłam jego wyciągniętą dłoń, kiedy to Januzaj mnie puścił.
- Miło mi poznać - nie umiem stwierdzić, czy to prawda, czy nie... Nie wiem, przerażała mnie myśl na poznanie kogoś nowego, tym bardziej faceta masy facetów.
- Mnie również - rozmawialiśmy po angielsku, bo... Było łatwiej. Stosowanie tych wszystkich końcówek wszelakiego rodzaju, oraz rodzajników było... Co najmniej przerażające i robiłam to jak najrzadziej się dało.
Na szczęście Julian szczególnie nie wypytywał. Adnan podniósł niewielki pakunek z podłogi, a drugą ręką schwycił mnie w talii i poprowadził na salę. Nasze pojawienie wywołało drobne...zamieszanie. W porównaniu do reakcji młodziana było niewielkie. Na całe szczęście.
Zajęliśmy miejsce przy ogromnym i długim stole, w pobliżu miedzianowłosego, którego pamiętam jeszcze z pierwszego spotkania z Adnim. Gdyby ktoś wtedy mi powiedział, że dziś będę spędzała czas pośród zawodników Borussii Dortmund to chyba bym tę osobę wyśmiała i kazała jej zmienić dilera. A dziś? Nie wiem.
Niepewność dalej się trzymała, chociaż starałam się zachowywać całkiem naturalnie. Próbowałam się uśmiechać i wyglądać pewniej... Nie umiem w stanie stwierdzić, czy ktoś połapał się na to, czy to moja prawdziwa twarz, czy nie.
Przedstawiałam się większości zgromadzonych i na tym kończyła się moja rozmowa z nimi. Byłam naprawdę słaba, jeśli chodzi o relacje międzyludzkie. Więc jak radzi sobie z tym sam najbardziej zainteresowany? Chyba tylko on potrafi do mnie w jakikolwiek sposób dotrzeć... Chociaż on.

Impreza przebiegała w naprawdę dobrym klimacie. Co nie znaczyło, że nie przestałam się bać. Cóż, moja natura nie pozwalała mi inaczej reagować.
Nikt nic szczególnego w moją stronę nie mówił. Na całe szczęście. Ci, z którymi próbowałam konwersować nie zadawali wielu pytań dotyczących mojej osoby, co przyjęłam z ogromną ulgą. Nie traktowali mnie również jak jakieś małolaty... A przynajmniej sprawiali takie wrażenie.
Zdenerwowanie stało się wręcz nie do zniesienia, kiedy Adnan gdzieś zniknął. Rozglądałam się po sali, poszukując jego postaci, chociażby rozmawiającego z kimkolwiek. Jak to ja, przeliczyłam się. Na sali go nie było...
Podniosłam się z zajmowanego przez siebie miejsca i opuściłam salę. Swoje kroki skierowałam w stronę szatni, może tam na niego trafię.
Z każdym krokiem czułam coraz szybsze bicie serca, oraz czyjeś głosy. Jednym z nich był...Był Adnan.
- Ty chyba żartujesz... Bo to Twój żart, prawda? - głos drugiej osoby był...załamany. O kim mogli rozmawiać? O mnie?... Nie no, nie jestem centrum wszechświata. Ale podświadomość podpowiadała mi tę wersję...
- Nie żartuję, Marco - ton Januzaja był chłodny, poważny.
- Oszalałeś, Janu. Naprawdę... Spodziewałbym się wszystkiego, ale nie tego.
- To masz problem, bo nie mam w planach tego kończyć. Za bardzo się nakręciłem, aby tak po prostu teraz odejść.
- Nie boisz się tego, że to może mieć zły wpływ na Ciebie i Twoją karierę?
Stałam, słuchałam i... I nie mogłam uwierzyć. Jeśli to wszystko jest o mnie... Co ja takiego zrobiłam temu Marco, że ma do mnie takie podejście? A jeśli to nie o mnie... To o co może im chodzić? Czemu rozmawiają o tym na imprezie u ich - bądź co bądź - wspólnego znajomego? Kurdę, naprawdę już nie wiem, co myśleć...
- Wiesz co? W dupie mam tę całą karierę. Są od niej o wiele bardziej priorytetowe sprawy - przez chwilę milczeli. - Masz coś jeszcze do powiedzenia, czy temat mogę uznać za zamknięty?
- Żebyś tylko potem nie żałował swoich decyzji.
- Reus, zachowujesz się jak mój ojciec, chociaż wcale nim nie jesteś - Adnan był nieźle zdenerwowany.
- Bo jesteś moim przyjacielem! - jego głos przez chwilę był wręcz krzykiem. - Kurwa, martwię się o Ciebie.
- Nie wiesz, jaka jest naprawdę. I wiesz dlaczego? - i, nie czekając na odpowiedź miedzianego, dodał - Bo nie chcesz jej poznać.



hehe, ten nasz pecowy Marco coś się zły zrobił...:< no nieładnie Reus! :c

5 komentarzy:

  1. Zaczyna się robić nieciekawie...mam nadzieję, że jednak wszystko będzie dobrze. Czekam na kolejny, pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Ehh Rudy cwelu xDD
    Spadaj na drzewo Rojsu xd
    Cuuudo <3
    Czekam na kolejny <3
    Buziaki :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Halo, Reus
    Ja Cię lubię, ale mi nie podpadaj! ;-; I najlepiej się nie wtrącaj ;-;
    czekam nn <3

    OdpowiedzUsuń
  4. Reus mi podpadł i to nieźle... :( Nie wybaczę mu tego.
    Robi się coraz ciekawiej i już nie mogę się doczekać kolejnego kochana <3
    Rozdział genialny!
    Czekam na następny! :>

    OdpowiedzUsuń
  5. Reus a ty co?
    Robi się ciekawie ;D
    Czekam na kolejny ;)

    OdpowiedzUsuń