sobota, 9 lipca 2016

nummer achtzehn - C

Alles wäre für kurz

Wieczór jak każdy inny. Tobiasa standardowo nie było w Niemczech, więc mama zaprosiła Adniego. Nadal nie wiedziała o tym, co jest pomiędzy nami, myślała, że jesteśmy tylko na etapie przyjaźni. Czy to dobrze? Zapewne tak. Nie musiałam się niepotrzebnie ze wszystkiego tłumaczyć...
Kiedy jego pojazd zniknął mi z oczu, ogarnęło mnie dziwne przeczucie. Że stanie się coś złego. Ale niby co mogło? Przecież wszystko kierowało się w tę dobrą stronę!
W nocy pierwszy raz od dawien dawna dręczyły mnie koszmary, które potęgowały mój strach. Znów były to te sny początku października, kiedy odchodzi, pozostawiając mnie samą, zdaną na siebie. Mówił, że tego nie zrobi, a ja... A ja w to uwierzyłam. Próbowałam się przed nim otworzyć. Z czasem udało mu się przeniknąć mój pancerz i zagnieździć się tam. Dokonał niemożliwego, prawda? Wcześniej nie spodziewałam się, że ktokolwiek spróbuje nawiązać ze mną jakiekolwiek relacje, a dziś? Miałam go. Właśnie... miałam.
Przeczucie, że coś się stanie było nie do wytrzymania. W dodatku się do mnie nie odzywał w żaden sposób. Nic, zero telefonu, ani jakiegokolwiek SMSa, co powodowało, że zaczynałam się poważnie niepokoić... 
Mama przy śniadaniu zauważyła, że jest coś nie tak. Szczerze? Nie wiedziałam dlaczego, nie wiedziałam, co jest powodem tego, że odczuwałam strach... Dowiedziałyśmy się o tym dopiero późnym wieczorem...
Przez cały dzień chciało mi się płakać. Odczuwałam... Pustkę, jakby coś zostało mi odebrane. Zastanawiało mnie to, czemu się nie odzywał. Może - nie daj boże - miał jakiś wypadek? Coś mu się stało i nikt nie wie, gdzie jest? Moja mama z niepokojem się przyglądała temu, co się ze mną działo. Cały czas drżałam, odczuwałam niesamowity chłód...taki wewnętrzny chłód, na który nie ma żadnej metody pozbycia się. Siedziałam u siebie w pokoju, na parapecie i obserwowałam zmieniającą się za oknem aurę. Cały dzień było pochmurnie, jakby matka natura przeżywała ze mną losy Adnana. Oh, czemu nie mogę się dowiedzieć czegokolwiek?..
Cały czas nerwowo zaciskałam dłonie na telefonie, oczekując powiadomienia o nadchodzącym połączeniu, czy nowej wiadomości tekstowej. Może po prostu zapomniał o tym, aby napisać nawet głupie "Wybacz, dziś nie mam czasu", może wyciągnęli go jego koledzy? Albo to ja przeżywałam wszystko za bardzo? Nie wiem, nie mam w niczym oparcia, nigdy nie byłam w związku, nie mam przyjaciółki, aby się dowiedzieć... Prócz niego i mamy nie mam nikogo. Mój ojciec pewnie nie pamięta nawet jak wyglądam... Pewnie nawet o mnie nie pamięta, żyje gdzieś swoim życiem, szczęśliwy. Nie to, co ja...
- Charlotte - wyszeptała rodzicielka, zjawiając się w moim pokoju. W dłoniach trzymała tackę, na której znajdował się kubek z parującą cieczą, pewnie herbatą, oraz talerzyk z kanapkami. Ale nie chciałam jeść, nie miałam na to ochoty i siły.
- Nie chcę - odparłam równie cicho, a ta z westchnieniem odłożyła plastik na stojącą tuż obok drzwi komodę.
- Kochanie, jest coś, co muszę Ci pokazać - nie chciałam tego widzieć, nie interesowało mnie to. Przeżywam to wszystko za mocno, ale... Ale jest to dla mnie coś nowego i nie umiem inaczej... - Ma to związek z Adnanem.
Na dźwięk tego najważniejszego imienia prawie że spadłam z parapetu i powaliłam kobietę na ziemię. Tak szybko wybiegłam z pokoju, gdzie w salonie spotkałam się z rozczarowaniem. Nikogo w nim nie było.
- Chodź ze mną - ujęła moją dłoń i poprowadziła mnie do stołu, na którym leżał włączony laptop. Laptop? Co on mógł mieć wspólnego z Januzajem?
- Nie pocieszy Cię to, chociaż z drugiej strony dziwi mnie fakt, że nic Ci nie powiedział... - przekręciła urządzenie w moją stronę. Był na niej artykuł, a na jednym ze zdjęć był on. Jego uśmiech zmiękczał mi nogi.
Nagłówek głosił, że Adnan powrócił do Manchesteru. Zaraz, że co?! Jaki powrót do Manchesteru?? Przecież mówił, że wypożyczenie kończy mu się dopiero w czerwcu...
Łzy, gromadzone przez cały dzień, w końcu zdecydowały się opuścić kąciki oczu. Z warg wydostał się głośny szloch, a ramiona matki zacisnęły się wkoło mojego ciała.
- Czyli nic nie wiedziałaś...
Nie wiedziałam, bo jak? Przecież wczoraj wyglądał, jakby miał normalnie jutro przyjechać i znów wnieść w moje życie odrobinę ciepła i radości, których potrzebowałam. Potrzebowałam go. Całej jego osoby. Jego głosu, dotyku, tej czułości, uczuć kierowanych w moją stronę... Wszystkiego, co było z nim związane.
Czemu to zrobił?
To pytanie pojawiło się jako pierwsze, pośród natłoku myśli związanych z tym, że postanowił ewakuować się z mojego życia.
W ogóle coś do mnie czuł, skoro tak nagle zniknął z mojego życia?
To zabolało. Czy mógł okłamywać mnie przez ostatnie miesiące, aby móc mieć z tego chorą satysfakcję? Przecież wiedział o tym, jak bardzo emocjonalnie reaguję na wszystko dookoła. Jestem jedną wielką, niestabilną kulą emocjonalną. Po wybuchu potrafię płakać przez dłuższy czas. A on chciał to wykorzystać?
Poczułam się, jakby ktoś wyrwał mi żywcem serce i zdeptał je na moich oczach. Oraz, że powstałą ranę polewał żrącym kwasem, potęgującym ból i cierpienie. Momentalnie rozpadłam się na setki milionów kawałków.
Więc tak  to miało wyglądać, tak? Moje szczęście miało być ulotną chwilą?

Z każdą kolejną minutą mój rozpad się potęgował. Z każdą kolejną godziną wewnętrzna pustka była coraz trudniejsza do zniesienia. Z każdym kolejnym dniem gasłam w oczach coraz bardziej. Nic nie było dobrze, nawet zewnętrznie. Nie miałam siły udawać, że jest okej, że sobie z tym wszystkim radzę.
Unikałam ludzi jak diabeł święconej wody. Zamknęłam się w swoim pokoju, który opuszczałam maksymalnie raz na dzień. Unikałam ludzkich czynności życiowych, gniłam w łóżku. Moja mama nie była w stanie reagować na to w jakikolwiek sposób. Byłam słaba.
Nie mogłam spać, a jeśli już udało mi się to zrobić, znów wracałam do siebie sprzed chociażby czterech miesięcy. Znów te durne koszmary, których bałam się jak nigdy dotąd.
Moje myśli dryfowały do Manchesteru, do niego. Chociaż nie powinny. Zostawił mnie. Samą, na pastwę tego okropnego świata. Odrzucił, jak starą zabawkę, odchodząc, bez jakiegokolwiek słowa wyjaśnienia.
Ja tak dłużej nie mogę...
Trzęsącymi się dłońmi trzymałam niewielkie pudełko. Już kiedyś je brałam, pomagały mi przesypiać noce. Teraz też ich po to potrzebowałam. Chciałam zasnąć i obudzić się wtedy, kiedy on tu będzie. Przy mnie...


chyba przemilczę kwestię tego rozdziału. 

4 komentarze:

  1. O jeeeeeeny :((((
    Smutno mi :(((
    Biedna Cher, biedny Adni :(((
    Gdyby nie ten debil :(((
    Cudny ❤
    Czekam na kolejny <3
    Buziaki :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Smutmy rozdział i mi się udzielił jego nastrój...teraz już boje się myśleć co będzie dalej. Czekam na kolejny, pozdrawiam ;*

    OdpowiedzUsuń
  3. Smutno :( Mógł jej powiedzieć :/
    Czekam na kolejny:)

    OdpowiedzUsuń
  4. Czytam, czytam, czytam.. i nagle bach! Doszłam do ostatniego na tę chwilę rozdziału.
    Było tak piękne między nimi, a musieli zostać rozdzieleni. Jest mi bardzo smutno z tego powodu..
    Czekam na kolejny.

    PS: Cieszę się, że trafiłam na Twoje opowiadania. Pozdrawiam i życzę weny.

    OdpowiedzUsuń