sobota, 27 sierpnia 2016

nummer vierundzwanzig

Ich brauch' deine Hilfe

Minął tydzień, od kiedy jestem tu, w Dortmundzie. Zadziwiającym faktem było to, że Franck nadal tu się nie zjawił. Przecież poruszyłby niebo i ziemię, abym był w Manchesterze, z dala od Charlotte! A tu proszę, minęło siedem dni, a ten zapewne nadal ma urwanie głowy z rozwiązaniem zagadki mojego pobytu. Cieszyło mnie to, że nadal go tu nie było, miałem spokój. 
Musiałem wreszcie jakoś na to zareagować i...i pozbyć się go. Miałem tu na myśli zwolnić, nie jestem przecież złym człowiekiem! Ale do tego potrzebowałem solidnych argumentów i... I nowego agenta, który zajmowałby się tym wszystkim. Tylko kto mógłby nim być? Nie znam się na tym za zbytnio, Francka polecono mojemu tacie, kiedy byłem nastolatkiem i tak było do dziś. 
Po pomoc w tym musiałem udać się pod jeden z adresów, jakie znam w tym...w sumie to w całych Niemczech. 
Brak samochodu jest naprawdę uciążliwą sprawą w wielkim mieście. Tym bardziej, jak jesteś znany. Jadąc taksówką zrobiło mi się potwornie głupio, kiedy kierowca mi obwieścił, że nie muszę nic płacić za przejazd ponad piętnastokilometrowej trasy! Po umieszczeniu swojego podpisu na kartce, którą nie wiem, jakim cudem znalazł, wcisnąłem mu na siłę banknot z nominałem 100 Euro i czym prędzej opuściłem auto, aby ten nie chciał mi nagle tego oddać. Odczuwałem drobny dyskomfort przy każdym kroku, ale starałem się nie zwracać na niego uwagi, miałem ważniejsze sprawy na głowie w tym momencie.
Ostatnio z właścicielem tego domu nie miałem zbyt dobrych kontaktów, poróżniła nas istotna kwestia - Charlotte... W głębi ducha liczyłem też, że będzie w domu i udzieli mi tej pomocy, której tak bardzo teraz potrzebowałem.
Wcisnąłem przycisk na domofonie i czekałem, aż bramka mi się otworzy. Po dobrej minucie pewnym siebie krokiem wkroczyłem na posesję Niemca, ciesząc się w duchu, że jest w domu.
O dziwo wyszedł mi na przeciw jeszcze przed wejściem, praktycznie w ogóle nie dziwiąc się moją obecnością tutaj. Wyglądało to tak, jakbym nadal grał w BVB,  a to byłaby zwykła wizyta... Z jednej strony mnie to cieszyło i to niesamowicie, a z drugiej... Wręcz przeciwnie.
- Marco... - mruknąłem niepewnie, stając twarzą w twarz z...przyjacielem? Czy po tym wszystkim mogę go tak jeszcze nazywać? 
- Ty tutaj? Naprawdę nie potrafię uwierzyć w to, że jeszcze tu zawitałeś - wyczuwałem dużą dawkę jadu wciskaną w tę wypowiedź. Cholera, nadal ma o to do mnie żal? O to, że nie potrafiłem posłuchać go w sprawie Charlotte?
Przez chwilę milczałem, próbując się zebrać, aby nie stchórzyć i nie przerwać swojej 'misji'. Skoro tu przyszedłem, to musiałem wyjść usatysfakcjonowany. 
- Potrzebuję Twojej pomocy.
Nim mi odpowiedział, zmierzył mnie uważnie od góry do dołu. Aż tak się zmieniłem przez ostatnie dni? Czy może próbował znaleźć źródło mojego problemu?
- Może wejdziemy do środka? Nie będziemy chyba stać w tym mrozie - zaproponowałem. Może trochę przesadziłem z tym określeniem, ale temperatura na pewno była poniżej zera.
Skinął ręką, a ja ruszyłem po dwóch ostatnich schodkach i wkroczyłem do skromnego korytarza. Ten szedł, nie patrząc się nawet, czy kroczę za nim. Przez długi i jasny korytarz poprowadził mnie do najodleglejszego pomieszczenia, czyli salonu.
Zająłem miejsce na kremowej skórzanej kanapie, a ten w fotelu tuż obok.
- Więc co Cię tu sprowadza? - zaczął rozmowę. - Czyżby stało się coś pomiędzy Tobą, a Twoim największym żartem?
- Nie nazywaj jej tak - syknąłem. Przecież to było za bardzo oczywiste, że miał tu na myśli moją Cher. Co ona mu takiego zrobiła, że tak jej nie trawił?
- To o co chodzi?
- Potrzebuję nowego agenta. W końcu postanowiłem się przełamać i wyrzucić Francka. Przez jego decyzję prawie zniszczyłem komuś życie.
Robiło mi się niedobrze na samą myśl, że Cher mogłoby tu nie być. Że mogła wziąć o jedną tabletkę za dużo, albo że jej matka za późno przybyła jej na... Stop, stop, stop. Przecież żyje, jest dobrze, przestań o tym myśleć!, zrugałem się w myślach, powracając do świata żywych. 
- I niby jak mam Ci w tym pomóc? - spytał ostrożnie, unosząc brew ku górze.
- Siedzisz w tym dłużej niż ja, mógłbyś mi pomóc znaleźć kogoś bardziej kompetentnego i mniej ograniczającego, niż on.
- Aż tak Ci działał na szkodę?
- Podejmował decyzje bez mojego udziału. Myślisz, że wiedziałem o tym, że mam wrócić do Manchesteru? - zdziwił się i wyglądał, jakby mi nie wierzył. Cóż, takie życie, jednakże liczę, że mi w tym pomoże. - W dodatku przez niego i jego ambicje prawie...prawie straciłem Cher.
Chwilę milczał, analizując moją wypowiedź. Zacisnął wargi, po czym nimi cmoknął i wstał z fotela, udając się do jednej z trzech białych komód, stojących pod ścianą po mojej prawej stronie. Dłuższą chwilę w niej grzebał, po czym podszedł do mnie z niewielką karteczką, którą mi podał. Wizytówka SportsTotal.
- Co masz na myśli mówiąc "prawie straciłem Cher"? - podjął wątek. 
Zadziwiło mnie jego zainteresowanie tą sprawą, a z drugiej mimowolnie ucieszyło. Może pewnego dnia w końcu się przełamie i zacznie ją inaczej traktować...
- Po moim wyjeździe... Było z nią naprawdę źle. Nadal nie wiem jakim cudem udało się jej matce uzyskać mój nowy numer i powiadomić mnie o tym, co się stało.. 
- Więc dlatego nie odbierałeś? - zatwierdziłem.
- Odciął mnie od tego, co się działo w Dortmundzie. Wyglądało to tak, jakby chciał, abym rozdział "Dortmund" usunął ze swojego życia.
- Co nim niby kierowało? 
- Nie wiem, Marco... - westchnąłem ciężko, bawiąc się kawałkiem tektury. Znów chwilę milczeliśmy, a odrobinki napięcia i dystansu dalej dryfowały tuż obok nas. 
- Ale teraz wszystko z nią dobrze, tak? 
- Tak, na całe szczęście. Jednakże obawiam się, jak to wszystko teraz będzie wyglądać...
- Pozbywając się swojego agenta, pozbędziesz się największego problemu. Reszta później pójdzie już jak z płatka - na sam koniec swojej wypowiedzi uśmiechnął się blado. 
- Dzięki, Marco. Ratujesz mi dupę. 

Jeszcze tego samego popołudnia skontaktowałem się z agencją, która swój oddział miała także w Dortmundzie. Na spotkanie z jednym z jej przedstawicieli umówiłem się następnego dnia o godzinie jedenastej. 
Resztę swojego wolnego czasu spędziłem wraz z Cher, a wieczorem moje myśli zaprzątnął mój powrót do gry. Powinienem zadbać też o to, abym wrócił do pełnej sprawności, przecież nieleczony uraz prowadzi do większej kontuzji! Obiecałem sobie, że tuż po spotkaniu udam się do specjalisty, aby mi w tym zaradził. 
Uczucie nieswojości powróciło, kiedy znów ujrzałem Tobiasa. To było dziwne, ale miałem wrażenie, że ten facet namiesza jeszcze w moim życiu...



*gapi się jak w obrazek*
to Marco pokazał się nam teraz ze swojej drugiej strony XD tak, jestem o niecodziennej porze, też nie wierzę, że jeszcze nie śpię, haha

6 komentarzy:

  1. Marco jak mnie zaimponowałeś w tej chwili XDDD
    Nie spodziewałam się :D
    Cudowny ❤❤
    Czekam na następny <3
    Buziaki :**

    OdpowiedzUsuń
  2. Marco dobry "brat" :D ciesze się, że mógł pomógł i w sumie to jestem w szoku, że Frank go nie szuka, po tym jak tak bardzo mieszał w jego życiu.
    Czekam na kolejny, pozdrawiam ;*

    OdpowiedzUsuń
  3. Dobrze, że pomógł ;) W sumie chyba większego wyboru nie miał :D
    W koncu wzial sie do roboty i zwolnił tego agencika XD
    Czekam na kolejny ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Marco mój "bohater". Dobrze, że pomógł i mam nadzieję, że też zmieni podejście do Cher.
    Czekam na kolejny ;D

    OdpowiedzUsuń
  5. Dobrze, że zdecydował się na zmianę agenta, tak będzie dla wszystkich najlepiej...
    I Marco jaki pomocny! Cieszę się, że postanowił pomóc zamiast znów wciskać jakieś swoje gadki..
    czekam nn <3

    OdpowiedzUsuń
  6. Marco, Ty pomocny druhu! :D
    Dobrze, że im pomógł i mam nadzieje, że zmieni swoje podejście do dziewczyny :)
    Rozdział cudowny i czekam na kolejny kochaniutka!:*v

    OdpowiedzUsuń